blog zawiera treści o tematyce +18, czytasz na własną odpowiedzialność. niektóre opowiadania mogą kręcić się wokół homoseksualizmu, nic na to nie poradzę. jeśli coś ci nie pasuje, po prostu wyjdź. bez hejtów proszę!Home page
informacje
kategorie
o autorce
obserwuj +
duszyczki

22.05.2016
Nareszcie mam czas zająć się tym, co najbardziej lubię, trzymajcie kciuki, by trwało jak najdłużej!

POSZUKIWANA BETA W TRYBIE NATYCHMIATOWYM!

2 czerwca 2016

{1} Forgive me, forget me

Park Jimin syknął przeciągle, rozmasowując obolałe kostki palców u stóp. Niezagojone pęcherze znowu popękały, a pod paznokciami zaczęły tworzyć się nowe ropnie. Chłopak spojrzał z nienawiścią na leżące obok pointy. Wielokrotnie wyobrażał sobie podpalenie butów i wrzucenie ich do rzeki Han, by tam na jej dnie zgniły całkiem zapomniane przez świat. Tylko ta wizja jeszcze trzymała jego nerwy w ryzach.
Westchnął i przeklinając pod nosem wyjął z plecaka bandaże i plastry. Przezornie od kilkunastu lat stały się stałym elementem podręcznego bagażu, jak kosmetyczka u kobiet. Ciągle miał w pamięci niezliczone powroty do domu w adidasach dodatkowo masakrujących poobijane stopy. Potem musiał prać wszystkie skarpetki w rękach, bo żaden proszek nie był w stanie poradzić sobie z przesiąkniętym krwią materiałem. Jimin rozwinął pierwszy opatrunek, dokładnie owijając nim najbardziej obolałe miejsca. Palce zabezpieczył podwójną warstwą, w razie gdyby ktoś w metrze pomylił jego stopę z karaluchem. Ostrożności nigdy za wiele.
Gdy doszedł do wniosku, że nogi są jako tako osłonięte na czas powrotu do domu, oparł głowę o zimną ścianę. W szatni oprócz niego nie było już nikogo. W okna bezustannie biły krople deszczu, nie pozwalając dojrzeć widoku nocnego Seulu. Burza rozszalała się na dobre gdy tylko przekroczył próg szkoły. Ogromny zegar wiszący w korytarzu wybił dwudziestą drugą, a Jimin wciąż nie mógł znaleźć w sobie siły na podniesienie się z ławki.
Ostatnio forsował organizm prawie bez przerwy, w obawie przed zbliżającymi się egzaminami końcowymi. Często zostawał po zakończonych treningach, by w samotności dopracowywać układy, szczególnie jeśli uznał, że nie do końca opanował którąś z form développé lub kilka razy pomylił się w ciągu próby. Oczywiście, kiedy zostawał na sali sam z zewsząd otaczającymi go dźwiękami muzyki, wszystko wykonywał perfekcyjnie. Przecież był perfekcjonistą. Nie potrafił inaczej. Jego matka często powtarzała „Jeśli nie potrafisz zrobić czegoś tak, jak należy, w ogóle się do tego nie zabieraj”. Rzecz jasna „nie zabranie się” w ogóle nie wchodziło w grę. Więc Park ćwiczył, ćwiczył i jeszcze raz ćwiczył. Passé, á la seconde, passé...
Kilka tygodni temu, gdy wrócił do mieszkania po pięciogodzinnym szkoleniu, Hoseok zapytał go, dlaczego Jimin wciąż nie ma dość. Ależ oczywiście, że miał dość. Miał po dziurki w nosie podskoków, obrotów, podnoszeń, rozciągania, zakwasów i okaleczonych stóp. Nocami przeklinał siebie za każdy kolejny trening, za każdą kolejną godzinę poświęconą baletowi. Jednak rezygnacja nie wchodziła w grę. Nigdy.
Nie mógł poświęcić czegoś, co nadawało jedyny sens jego marnej egzystencji.
— Ty ciągle tutaj?
Jimin od niechcenia otworzył jedno oko, lustrując stojącego w progu Seokjina. W przeciwieństwie do Parka, Seokjin wyglądał jak nowo narodzony. Świeża biała koszulka opinała szczupłą talię i skrzyżowane na piersi ramiona. Nie dostrzegł na jego twarzy ani jednej zmarszczki świadczącej o zmęczeniu, a przecież miał za sobą tyle samo figur tanecznych co Jimin. Dlaczego więc tryskał energią?
Jimin pokręcił głową. Ciemne włosy przysłoniły podkrążone oczy.
— Dzisiaj wyjątkowo nigdzie się nie spieszę.
Niewinne kłamstwo. Przecież Jimin zawsze się spieszył. Na dodatkowe zajęcia, na angielski, na wykład z historii sztuki, na pociąg, na kolację, bo nie miał niczego w ustach od śniadania. Dzisiaj również czekała go wyczerpująca noc, o której jak najszybszy koniec modlił się już od kilku dni. Jednak nie miał zamiaru przyznawać się przed Kimem Seokjinem, że nie ma siły wstać i czym prędzej opuścić mury szkoły, którą najchętniej zobaczyłby w gruzach.
Seokjin zacmokał dwukrotnie. Miał minę, którą większość ludzi uważało za uroczą, lecz Jimin wciąż widział tylko ten sam szyderczy uśmiech, codziennie w ten sam sposób wywołujący u niego niepohamowane rozdrażnienie.
— Nie wyglądasz dobrze. Powinieneś trochę odpuścić.
— Sorry Kim, nie każdy ma zapewnione miejsce na RBS.
— Jaki niemiły – Seokjin oparł się o framugę, bawiąc się bezwiednie paskiem sportowej torby przewieszonej przez ramię. - Kto powiedział, że ja mam?
— Pewnie gość, który cię spłodził – odwarknął Jimin, udając pochłonięcie zawiązywaniem czarnych adidasów. - I cała jego gówniana firma sponsorująca ten pieprzony biznes. - mówiąc to, zatoczył ręką koło, jakby chcąc ogarnąć nią budynek, w którym się znajdowali.
— Niemiły, a do tego wulgarny – Seokjin zaśmiał się bez cienia wesołości, a gdyby Jimin nie czuł potwornego bólu w ramionach, już dawno poczęstowałby go lewym sierpowym. - Lubię takich.
Kim Seokjin był jednym z tych typów, których mało obchodziło zdanie innych, bo w gruncie rzeczy nie było im do niczego potrzebne. Miał ładną buzię, pieniądze i (co Jimin niechętnie przyznawał, obserwując go na każdym treningu) niezaprzeczalny talent. Nigdy nie musiał dbać o opinię, by poradzić sobie w tym ociekającym brudem świecie. Co za tym idzie, obrał sobie za najważniejszy cel w życiu podnoszenie Parkowi ciśnienia samą swoją obecnością.
Jimin natomiast nie pamiętał, kiedy dostał cokolwiek bez walki do ostatniej kropli potu. Od zawsze musiał domagać się swojego pazurami, biegnąc tak długo, dopóki nie sięgnął celu. Wiedział, że porażka oznacza koniec. Końce natomiast bywały róże i zawsze miał je przed oczami. Koniec nauki, koniec studiów, koniec kariery. Koniec życia. Rozpaczliwie czepiał się słowa „koniec” za każdym razem, gdy już prawie się poddał. Dlatego jeszcze nigdy nie upadł, choć wymagało to więcej poświęcenia, niż ktokolwiek mógł sobie wyobrazić.
Subtelna różnica tworząca wieczną barierę pomiędzy nim, a Seokjinem. Nawet gdyby chciał, nie mógł go zaakceptować.
Poczuł, że Kim siada obok niego na drewnianej ławce, która lekko ugięła się pod ich ciężarem. Jimin westchnął cicho. Czy Jin akurat dzisiaj nie mógł dać sobie spokoju? Ten jeden, jedyny raz...
— Skoro mówisz, że ci się nie spieszy... - zamruczał tuż nad uchem Parka, a ten wzdrygnął się ze wstrętem. - Może poćwiczymy partnerowanie? Dawno nie dostaliśmy żadnego duetu...
Jimin syknął, czując dotyk długich palców na swoim udzie. Wyprostował się jak struna, łapiąc intruza za dłoń i prawie miażdżąc ją w uścisku. Spojrzał na Seokjina z niedowierzaniem w oczach, lecz ten wciąż uśmiechał się krzywo, jakby prowokowanie Jimina było doskonałą zabawą. Cóż, zapewne tym właśnie było.
— Wybacz Kim, nie lecę na bogatych dupków.
— Aj, kogo nazywasz bogatym dupkiem?
— A widzisz tu kogoś poza naszą dwójką? - cierpliwość Jimina sięgała niebezpiecznie blisko zera, więc z rozmachem odrzucił rękę Seokjina, wstając tak szybko, na ile pozwalały mu obolałe mięśnie. - Odwal się, Seokjin. Nie chcę przez ciebie wylecieć przed samym zakończeniem.
Ignorując piekące kostki, minął wciąż siedzącego chłopaka i zabrał leżącą pod ścianą torbę. Obojczyk zaprotestował, gdy zarzucił pakunek na ramię, ale nie miał wyjścia. Do stacji metra nie było daleko, a przy odrobinie szczęścia dotrze na przedostatni kurs w kierunku przedmieścia.
— Wiesz, że możesz dostać się na Royal School bez kąpania się w tym gównie, Park Jimin! - krzyknął za nim Seokjin, gdy ten był już na korytarzu. - Wystarczy słowo!
Słowo, pomyślał Jimin, ze złością chowając dłonie w kieszeniach dresów. Słowo i jednorazowa ręczna robota. Zboczony sukinsyn.
Mijając wciąż otwartą salę baletową, usłyszał muzykę. Zmarszczył brwi, zatrzymując się w wejściu, jednak nikogo nie dojrzał. Z obojętnością wszedł głębiej, uprzednio sprawdzając, czy aby Seokjinowi nie przyszło do głowy za nim iść.
Nie przyszło.
Hala była duża. Całą przeciwległą do drzwi ścianę stanowiły olbrzymie okna z widokiem na centrum Seulu i dzielnicę handlową. Każdą pozostałą przestrzeń, prócz wykładanej najdroższymi panelami podłogi i białego sufitu, zajmowały lustra. Jimin przechylił głowę, przyglądając się swojemu odbiciu. Pamiętał ekscytację pierwszego przesłuchania i stres wywołany wstępnymi egzaminami. Wszystko odbywało się na tej właśnie sali. Przypomniał sobie swoje ówczesne odbicie. Małego chłopca, o głowę niższego, z burzą czarnych włosów i chudym ciałem. Chłopca, którego przepełniała fascynacja tańcem. Gorączkowo zapamiętującego każde tombé, z zapałem naśladującego za nauczycielką niezliczone piruety. Dumnego z własnej siły i zazdrosnych spojrzeń koleżanek z grupy, które nie potrafiły w ten sam sposób naciągnąć palców lub wykonać szpagatu.
Gdzie podziały się te pełne życia oczy?
Gdzie podziała się miłość do tańca?
Gdzie jest tamten Park Jimin?
Teraźniejszy Park Jimin ocknął się ze wspomnień, kierując wzrok na magnetofon odtwarzający w kółko czternastą sonatę Beethovena, niegdyś ulubioną melodię matki Jimina. Zaciśniętą pięścią uderzył w czerwony guzik. Muzyka ucichła. Jimin stał tak jeszcze przez moment, gapiąc się tępo w swoje stopy. Ciszę przerwały dopiero jego kroki, gdy znienacka skierował się w stronę wyjścia, nie oglądając się więcej za siebie.

Mieszkanie zastał puste, ale nie przejął się tym zbytnio. Hoseok lubił spędzać czas w mieście. „Dzięki temu czuję, że żyję, jak możesz tego nie rozumieć?” powtarzał za każdym razem, gdy Jimin pytał go, dokąd współlokator się wybiera. W końcu przestał pytać o cel, zamiast tego prosząc tylko, by nie wracał zbyt późno. Wystarczyło jedno skrzypnięcie drzwi, by obudzić Jimina nawet z głębokiego snu. A drugi raz nie potrafił zasnąć. Tak już miał.
Rzucił torbę na dolne łóżko w sypialni, po czym zdjął z siebie mokre od deszczu ubrania i wszedł pod prysznic. Co prawda kąpał się tuż po treningu, ale nienawidził szkolnych łazienek. Kojarzyły mu się z brudem, poza tym zawsze spieszył się z myciem, by zdążyć przed nadejściem Seokjina, który nigdy nie mógł podarować sobie uszczypliwego komentarza na temat ciała Parka. Jimin szorował skórę gąbką, pozbywając się nieznośnego uczucia lepkości. Spojrzał w dół na nagi tors i szczupłe nogi. Wciąż niewystarczająco szczupłe. Choć Jimin od pół roku był na specjalnej diecie i nie pamiętał smaku czekolady, ciągle nie mógł osiągnąć odpowiedniej wagi do podwójnego piruetu w dziewięćdziesięciu stopniach. Nadal był za ciężki, więc nie wyglądał tak zgrabnie, jak wymarzył sobie instruktor, choć nie mówił tego na głos. Jimin widział cień niezadowolenia w jego oczach. I pomimo cieknącej ślinki za każdym razem, kiedy Hoseok, największy cukrowy łasuch, jakiego znał, przynosił na śniadanie pachnące ciastka drożdżowe, dzielnie sięgał po gotowane marchewki.
Zawiązał w pasie ręcznik i wszedł do sypialni w momencie, gdy trzasnęły drzwi wejściowe.
— Jiminnie?! - usłyszał znajomy głos, więc powlókł się do korytarza.
Jung Hoseok zasalutował mu z szerokim uśmiechem, który zdawał się nie opuszczać jego dziecięcej twarzy. Zlustrował swojego współlokatora litościwym spojrzeniem, po czym zatarł z ekscytacją ręce.
Jimin przewrócił oczami.
— Hyung, nie możemy po prostu zostać w domu? - zapytał, idąc za Hoseokiem do kuchni i wyjmując z lodówki puszkę piwa. - Tu też możemy fajnie spędzić twoje urodziny.
— Chyba żartujesz – Jung usiadł przy stole, wygodnie krzyżując nogi na blacie. Jimin rzucił mu drugą puszkę, którą ten opróżnił do połowy za jednym zamachem. - Nie dzisiaj, Jiminnie. Zgodziłbym się, gdyby to były moje piętnaste urodziny. Nawet dwudzieste mógłbym przeżyć. Ale nie dwudzieste drugie, nie nie nie!
— A co jest takiego specjalnego w dwudziestych drugich urodzinach, hyung?
— Właściwie to nic.
— Więc...?
— Park Jimin, przestań zachowywać się, jak niedomagająca babcia na wózku. Masz dwadzieścia lat, to najlepszy czas w życiu, chcesz spędzić resztę życia śpiąc?
Jimin zamyślił się, nabierając w usta powietrza.
— Jak tak o tym mówisz...
— Nie kończ. Wychodzimy i koniec kropka. Daję ci piętnaście minut na przygotowanie swojego seksownego tyłka. Pokażmy temu miastu prawdziwego Parka Jimina.

Jimin doprowadził się do porządku w dziesięć minut, a pół godziny później siedzieli już w jednym z zatłoczonych pubów w Gangnam. Cóż, Jimin musiał przyznać, że było to o wiele sympatyczniejsze miejsce, niż klub ze striptizem, do którego zaciągnął go Hoseok, by obchodzić osiemnaste urodziny Parka. Przynajmniej nie musiał patrzeć na negliżujące się młode kobiety, które wywoływały u niego odruch wymiotny.
Tymczasem wyzwaniem dzisiejszej nocy okazało się być ignorowanie siedzących przy sąsiednim stoliku grupy młodych dziewczyn. Jimin przyglądał się im spod oka, posyłając co jakiś czas pełen obojętności uśmiech. Natomiast Hoseok nie krył przyjemności, jaką sprawiało mu zainteresowanie nastoletnich panienek. Mniej więcej po czwartym piwie zaczął wysyłać im buziaki, a po piątym pokazywać dwuznaczne gesty. Dziewczyny zakrywały dłońmi usta, śmiejąc się i szeptając coś między sobą. Jimin wzniósł oczy ku niebu. Nie mógł znaleźć się w bardziej irytującej sytuacji.
— To dla ciebie.
Hoseok leniwie spojrzał na przyjaciela, który wyciągnął w jego kierunku niezdarnie opakowany prezent. Park uniósł brew, potrząsając pudełkiem, by ponaglić chłopaka.
Jung wziął sporej wielkości paczkę, choć skrzywił się nieznacznie.
— Przecież mówiłem ci, że niczego nie chcę. Mam wszystko, czego mi potrzeba.
Te słowa znacznie mijały się z prawdą. Hoseok od dawna nie kierował się w życiu własnymi potrzebami. Po dwóch latach rzucił studia, żeby złapać pierwszą lepszą pracę w tajskiej restauracji i harować za dwóch, oddając mamie i siostrom trzy czwarte pieniędzy. Nie narzekał, ale Jimin znał go zbyt długo. Hoseok się zmienił. Wciąż był wesołym i temperamentnym człowiekiem, lecz brakowało dawnej iskry, ambicji, energii. Coraz częściej nie miał siły, by ukryć zmęczenie. Coraz częściej po powrocie do domu przez chwilę stał w milczeniu w ciemnym korytarzu, gdy myślał, że Jimin śpi. W nocy miewał koszmary i krzyczał przez sen. Oczywiście w obecności Jimina nie okazywał słabości. Wiedział, że Jimin też nie ma łatwo. Choć dzieliły ich cele i rodzaje zniszczenia, oboje powoli ulegali destrukcji. Jedynym sposobem na w miarę normalne życie było nie zrzucanie zmartwień na drugą osobę. W ten sposób udawało im się koegzystować, utrzymywać mieszkanie, a co najważniejsze – siebie nawzajem.
Dlatego Jimin nie mógł mu powiedzieć. Nie mógł, ponieważ nie dałby sobie rady z poczuciem winy. Z myślą o zrzuceniu na Hoseoka kolejnego bagażu.
— To drobiazg – rzucił tylko w odpowiedzi, ignorując pełne wyrzutu spojrzenie Junga.
— Drobiazg? - przyjaciel zacisnął wargi, uchylając pudełko, z którego błysnęła czerwienią para najnowszego modelu sportowych butów. Hoseok odsunął się od stołu. - Zabierz je. Nie chcę takich prezentów.
— Nie rób scen i po prostu je przyjmij. Nawet nie wiesz, ile naszukałem się twojego numeru. Masz stopy większe niż mój...
— Nie próbuj w takim momencie chwalić się rozmiarem swoich gaci. Nie mogłeś kupić mi jakieś płyty porno, albo chociaż butelki dobrego soju? Jesteś niepoważny – założył ramiona na wąskiej piersi, łypiąc na Parka spod oka.
— Ja jestem niepoważny? To ty odgrywasz właśnie obrażonego bachora – Jimin powoli tracił cierpliwość. Jednym haustem opróżnił pół butelki piwa, nim dodał: - Czemu na siłę szukasz problemu? Twoje stare buty od kilku tygodni rozkładają się na korytarzu. Jak mam zapraszać znajomych, kiedy już w progu odrzuca ich zapach gnijącego kimchi?
Hoseok zazgrzytał zębami, unosząc buńczucznie nogę na wysokość wzroku Jimina. Oboje przemilczeli nieme zainteresowanie całym zajściem koleżanek z sąsiedniego stolika. Jung wskazał palcem na stopę obutą w znoszonego czarnego conversa.
— Ty nie masz znajomych, Park Jimin. A te buty mają duszę – stwierdził dumnie, wracając do poprzedniej pozycji. Choć na jego twarzy wciąż rysował się duch walki, posłusznie odłożył pudełko na bok. Jimin odetchnął z ulgą. - Poza tym uważam, że sprawcami zapachu prawie na pewno są twoje różowe pantofelki.
Jimin zmarszczył nos. Hoseok wyszczerzył do niego zęby, ciesząc się z własnego żartu. Zdjął z ramion jeansową kurtkę, odsłaniając szerokie lecz szczupłe barki.
— Pointy, Jung. To są p-o-i-n-t-y – przeliterował, odwracając wzrok od ukrytych pod czarną koszulką zgrabnych ramion przyjaciela. Hoseok dużo schudł ze względu na wymagającą pracę, ale bynajmniej nie wyglądał z tego powodu gorzej. Wydoroślał, a jego ciało całkowicie pozbyło się dziecięcego tłuszczyku, co jednocześnie Jimina cieszyło i drażniło. Odchrząknął. - Po tylu latach mógłbyś się wreszcie nauczyć.
— Wcale nie zapomniałem.
— Więc czemu ciągle wszystko przekręcasz? To męczące.
— Męczące? - Hoseok wodził wzrokiem po wnętrzu baru, co jakiś czas zatrzymując go od niechcenia na mrugającej do niego słodko nastolatki. - A mnie się wydawało, że lubisz, gdy ci dokuczam.
— Lubię?
— Wiesz, kiedy pomyślę o tym, jaki zmęczony wracasz po każdym treningu... - wydął wargi, szukając odpowiednich słów i mieszając słomką w pomarańczowym drinku. - Gdybym był na twoim miejscu, ostatnie, czego bym chciał, to wałkowanie tych samych bzdur w domu. Jedynym miejscu, gdzie możesz odpocząć. Nie zauważyłeś?
Nie zauważył. Do teraz. Przewinął w głowie wszystkie pojedyncze późne wieczory spędzone na oglądaniu filmów z Hoseokiem. Nie przypominał sobie, by przyjaciel choć raz zapytał go o cokolwiek związanego z tańcem. Gdy byli młodsi, Jung czasem przychodził na próby lub odbierał przyjaciela z treningów, lecz po pewnym czasie Jimin zaczął czuć z tego powodu wyrzuty sumienia. Niejednokrotnie miał dość samego przebywania na sali prób. Oszczędzenie Hoseokowi tego widoku wydawało się być wtedy logicznym wyjściem. Dlatego kategorycznie zabronił mu przychodzenia do szkoły. Wraz z upływem dni, Hoseok przestał wypytywać o uniwersytet i rzeczy związane z baletem. Zaczął natomiast regularnie wymyślać coraz to nowsze żarty na temat tańca. Niektórymi tekstami potrafił doprowadzić Jimina do szewskiej pasji, z drugiej jednak strony sprytnie zmieniał w ten sposób temat.
Hoseok był więc jedną z niewielu osób, które nie wywierały na Parku psychicznej presji. Spędzanie z nim czasu rozluźniało umysł i dawało krótkotrwałe poczucie wolności. Do tej pory Jimin nie zdawał sobie sprawy z tego sprawy.
— Kiedy masz egzaminy? - Hoseok wyrwał go z zamyślenia, bawiąc się bransoletką na nadgarstku przyjaciela. Pod wpływem dotyku ręka Jimina zadrżała, więc ścisnął mocniej szklaną butelkę.
— Za miesiąc. Już niewiele zostało.
— A co potem?
— Jak to „potem”?
— No... Dostaniesz dyplom, papierek z wyróżnieniem, papierek z indeksem na najlepsze uniwersytety w kraju, pewnie nawet na świecie. Zakładam, że nie wrócisz do domu i od tak nie podetrzesz sobie nimi tyłka. Więc co zrobisz?
Jimin przełknął ślinę. Hoseok zabrał dłoń, podpierając na niej policzek, a Park z trudem powstrzymał się przed złapaniem jej i przyciągnięciem z powrotem do swojej. Zamiast tego skubnął brzeg rękawa i ściągnął go w dół, zasłaniając przegub ręki, na którym pojawiła się gęsia skórka.
Nic nie powiedział. Wcześniej unikał tego tematu, a gdy Hoseok pytał, wykręcał się dalekim terminem egzaminów. Ta wymówka nie miała już prawa istnienia. Koniec był coraz bliżej, oboje o tym wiedzieli. Hoseok nie był głupi. Wiedział, że Jimin musi mieć jakieś plany związane z dalszą edukacją. Ponieważ nie brał pod uwagę porzucenia tańca, całkowita zmiana trybu życia była pewnikiem pod znakiem zapytania. Owszem, dostanie kolejną szansę, na którą długo pracował, dla której żył. Jednocześnie początek czegoś zupełnie odmiennego od obecnej egzystencji była dla niego czystą abstrakcją. Ponadto niezależnie od tego, jaką drogę wybierze, żadna nie gwarantowała obecności Hoseoka.
Jimin podniósł wzrok, przyglądając się jasnej twarzy Hoseoka. Uśmiechniętej, młodej, lecz zmęczonej. Czekał na odpowiedź, a Jimin nie miał pojęcia, jak ubrać ją w słowa.
Wyjadę i już nie wrócę. W grę wchodzi Royal Balet School, w Londynie. Pewnie to tam dostanę przepustkę. Dlatego od kilku miesięcy chodzę na dodatkowy angielski. Dlatego kupiłem ci nowe buty, bo pewnie potem nie będziesz myślał o czymś tak błahym, jak porządne ubrania. Dlatego opłaciłem czynsz na pół roku z góry, żebyś nie musiał martwić się o szybkie szukanie współlokatora. Jung Hoseok, to koniec. Wyjeżdżam. A ty nie możesz jechać ze mną.
— Nic jeszcze nie wiadomo – wydukał, starając się przybrać obojętny wyraz twarzy. - Może wcale nie zdam tych pieprzonych egzaminów.
— A ja jutro z rana nagrywam płytę z Beyonce – Hoseok przewrócił oczami, krzyżując ręce za głową. - Nie chrzań Jimin-ah, to niczego nie zmieni. Wiem, że pewnie wyjedziesz.
Jimin spuścił wzrok.
— Wiesz?
Jung pokiwał głową.
— Mam trochę oleju w głowie. W Seulu nie masz żadnych szans na dokonanie czegokolwiek ze swoim talentem. To nie to miasto. Nie ten kraj.
Jimin zbladł. Zacisnął rękę na udzie, prawie dziurawiąc nowe spodnie.
Hoseok wiedział. A Jimin był na tyle głupi, żeby ignorować podejrzliwe spojrzenia przyjaciela przez tyle czasu.
— Prawdopodobnie wyjadę – odrzekł cicho Jimin, unikając ogromnych oczu przyjaciela. Przełknął ślinkę. Nagle klub wydał mu się być niewyobrażalnie ciasnym i gorącym miejscem. Poczuł klejący się do pleców materiał koszulki. Głośna muzyka dudniła w uszach, różowe i niebieskie światła tańczące na twarzach ludzi tworzyły przed oczami niewyraźne plamy. Zaczął szybciej oddychać. - Ale naprawdę, nic nie jest pewne. To tylko... spekulacje.
— Spekulacje.
Hoseok zapatrzył się w dal, gdzieś poza otaczające ich mury. Jimin splótł palce pod stołem, starając się zapobiec drżeniu. Nie miał pojęcia, jakiej reakcji Hoseoka powinien się spodziewać. Przede wszystkim dlatego zwlekał z poruszaniem tematu. Przerażała go każda możliwa odpowiedź chłopaka. „W porządku, tak musi być”, „Nie rób tego, nie możesz mnie zostawić”, „Kiedy zamierzasz wrócić?”. Żadna z opcji nie wydawała się być wystarczająco dobra, żadna nie przyniosłaby satysfakcji.
Ku zaskoczeniu Jimina, Hoseok posłał mu szeroki uśmiech. Jakby wcale nie rozmawiali na jeden z poważniejszych tematów w ciągu ostatnich miesięcy. Klasnął w dłonie, po czym pochylił się konspiracyjnie nad stolikiem.
— Myślę, że idealnym zakończeniem wieczoru będzie zabranie tych słodkich cukiereczków do jakiegoś hotelu i skonsumowanie naszej znajomości. Wchodzisz w to?

Park szedł energicznym krokiem, patrząc pod nogi i co rusz kopiąc nawijające się pod nie kamienie. Gdy tylko wyszli z baru, wszystko momentalnie zaczęło działać mu na nerwy. Idąca z przodu grupa dziewczyn, których imion nawet nie pamiętał. Neonowe światła nocnego Gangam i poruszający się chodnikiem piesi. Nawet Hoseok, drepczący tuż obok i pogwizdujący co rusz na nastolatki. Przed wyjściem z baru zdążył przebrać buty, a stare wyrzucił do kosza. Kroczył teraz dumnie ulicą, posyłając Jiminowi pełne samozachwytu uśmiechy.
To nie mogło się dobrze skończyć.
Przede wszystkim dlatego, że Jimin czuł się fatalnie. Był zmęczony, przez cały wieczór dręczyły go mdłości z powodu nieprzyzwyczajonego do alkoholu żołądka, na dodatek zupełnie nie miał ochoty na zaciąganie kogokolwiek do łóżka. Tym bardziej jednej z upatrzonych przez Hoseoka dziewcząt. Wyglądały wulgarnie, ponadto był pewien, że żadna z nich nie miała za sobą pierwszego razu. Brzydził go ich ostry makijaż, krótkie spódnice i duszący zapach tanich perfum. Na myśl o przespaniu się z którąkolwiek z tych pożal się Boże panienek, robiło mu się jeszcze bardziej niedobrze. Idąca na prawo od niego dziewczyna potknęła się o wystającą płytkę. Hoseok złapał ją w ostatniej chwili, po czym zaśmiali się oboje. Jimin skrzywił się z niesmakiem. Licealistka nie była może najbrzydszą kobietą, jaką w życiu widział, lecz nie grzeszyła też urodą. Miała długie tlenione włosy i mocno różowe usta, nienaturalnie okrągłe i spuchnięte. Niska, o lekko zaokrąglonej figurze. Podziękowała Hoseokowi, uśmiechając się tak słodko, że Park o mało nie zwymiotował do rękawa.
Jung Hoseok wyglądał przy niej o wiele lepiej. Wręcz cholernie za dobrze. Szczupły, o filigranowej choć solidnej budowie. Szeroki w ramionach, wąski w biodrach. Luźny krok, lecz pewne siebie ruchy. Przy nim każda nastolatka wyglądała jak wyjątkowo niezdarna kura.
Jimin przewrócił oczami. Dłużej tego nie zniesie.
- Hej, hyung – powiedział, łapiąc Hoseoka za ramię, by ten zwrócił na niego uwagę. Różowousta blondynka spojrzała na Jimina z wyrzutem, a ten ostatkiem godności powstrzymał się przed pokazaniem odpowiednim palcem, co myśli o niej i jej spojrzeniach. - Dzisiaj chyba sobie podaruję. To był naprawdę dobry dzień, ale jestem zmęczony.
Przyjaciel przyjrzał mu się badawczo, a Jimin spróbował wyglądać choć w połowie na tak zmęczonego, jak był w rzeczywistości. Chyba mu się udało, bo Hoseok westchnął przeciągle.
- Nie ma sensu, żebym cię przekonywał prawda? Już zdecydowałeś – Jimin uśmiechnął się przepraszająco. Jung wzruszył ramionami. - Jak uważasz. Ale wiedz, że jest mi przykro. Wracasz do domu?
- Nie mam innego wyjścia.
- W takim razie do zobaczenia rano.
- Tak, chyba tak. Dobranoc, hyung. Jeszcze raz wszystkiego najlepszego.

Jimin rzucił się na łóżko, powoli zdejmując z siebie wszystkie warstwy ubrania. Ze świeczką mógłby szukać części ciała, która nie pulsowałaby tępym bólem. Tej nocy cały świat sprzeniewierzył się przeciwko niemu. Włączając w spisek własne ciało.
Leżąc w ciemności z oczami wlepionymi w sufit, wsłuchany w ciszę mieszkania, poczuł się raptem niesamowicie samotny. Przez chwilę chciał nawet zadzwonić do mamy, lecz to nie miałoby sensu, bo był środek tygodnia, a ona zazwyczaj pracowała na nocną zmianę. Jimin przypomniał sobie wszystkie wieczory spędzone bez niej w pustym domu. Chociaż mama ciągle narzekała na brak pieniędzy i ciasne dwupokojowe mieszkanie, bez niej wąskie łóżko wydawało się nienaturalnie duże. Nie mógł sobie w nim znaleźć miejsca, dlatego przenosił się z kołdrą na koślawy fotel w kuchni, gdzie mama często siadała, cerując jego skarpetki. Tam zwijał się w kłębek i zasypiał, dopóki pani Park nie wróciła i nie przenosiła chudego Jimina z powrotem do łóżka. Sama kładła się spać dużo później, po przygotowaniu synowi sytego śniadania.
Dzisiaj czuł się tak samo, jak w tamte noce.
Zdał sobie sprawę, że mimo wyczerpania, nie jest w stanie zasnąć. Nie ze świadomością, że gdzieś tam Jung Hoseok przewraca się w łóżku z obcą panienką. Na samą myśl o takim obrazie przeszły go ciarki. Odrzucił kołdrę, buntując się przeciwko późnej porze. Zignorował dokuczliwe mrowienie w stopach, gdy postawił je na zimnej posadzce.
Usiadł w kucki przed stojącym na ziemi magnetofonem. Tuż obok stało pudło pełne kaset i płyt, głównie należących do Hoseoka, któremu lepiej myślało się przy muzyce. Od dawna żaden z nich nie uruchamiał radia. Głównie dlatego, że Hoseok rzucił studia, więc przestał się też uczyć. Jimin natomiast rzadko przebywał w domu, a jeśli już, jego przebywanie kończyło się na jedzeniu i spaniu. Zdmuchnął kurz z górnego rzędu płyt, uważnie oglądając i przecierając każdą z osobna, by dojrzeć tytuły.
Zajęło mu dobre kilka minut, nim dobrnął do własnej kolekcji, przywiezionej jeszcze z Busan. Delikatnie wziął do ręki album Yirumy. Choć plastik był twardy, Jimin miał wrażenie, że opakowanie w każdej chwili może rozsypać się w pył. Z sentymentem umieścił płytę w odtwarzaczu, a pokój ogarnęła słodka melodia pianina. Muzyka wciąż brzmiała pięknie, wciąż pieściła uszy Jimina, dając ukojenie. Jednak nie wywoływała już tych samych emocji. Dawniej był w stanie godzinami układać niezliczone choreografie do każdego utworu, a potem tańczyć i tańczyć, dopóki sąsiedzi nie pukali do drzwi ze skargami na uciążliwe dudnienie w suficie.
Teraz nic nie poczuł. Ani jednej emocji i porywu w stopach. Niemal brzydził się ziejącą z własnego serca pustką. Chciał, lecz nie potrafił. Umiał, lecz nie chciał.
Właśnie to zawdzięczał jedenastu latom katorżniczych treningów. Konkursów i warsztatów, które po trochu pozbawiały go pasji, wysysały zapał, zostawiając jedynie szkielet idealnie wyszkolonych mięśni i giętkich kości.
Miłość do tańca zmieniła się w nienawiść do samego siebie.
Gdy Jimin ocknął się ze stanu odrętwienia, cyferki zegarka wskazywały sześć minut po drugiej w nocy. Płyta zakończyła swój koncert i wysunęła się z odtwarzacza, ustępując miejsca głuchej ciszy.
Trzasnęły frontowe drzwi.
— Ah, Jimin-ah!
Jimin spojrzał na stającego nad nim Hoseoka niewyraźnym spojrzeniem. Jung niczego nie zauważył. Uśmiechał się szeroko, błyskając w ciemności bielą równych zębów. Usiadł obok Jimina, zdejmując z czapkę i kurtkę. Mimo późnej godziny, wyglądał na mniej zmęczonego niż kilka godzin wcześniej. W jego oczach tańczyły wesołe iskierki. Jimin zmarszczył nos.
— Jak dużo wypiłeś?
— Wystarczająco.
— Wystarczająco?
— Wystarczająco, żeby bliżej poznać Shinhye i bezpiecznie dotrzeć do domu. Wiesz, Shinhye wyjątkowo spodobały się moje nowe buty. Tak bardzo, że aż poprosiła mnie, żebym je zdjął. Najpierw buty, a potem całą resztę. Trochę mi w tym pomogła.
Jimin nie zapytał, kim była Shinhye.
Hoseok zacmokał.
— Dlaczego jeszcze nie śpisz? Nie byłeś przypadkiem zmęczony?
— Zawsze jestem zmęczony, hyung.
— Ale dzisiaj wyglądałeś wyjątkowo źle.
— Hyung?
— Tak?
— Co teraz z nami będzie?
Pytanie zawisło w powietrzu, jakby zamiast mieszaniny gazów pokój wypełniała gęsta smoła. Jimin patrzył na Hoseoka szeroko otwartymi oczami. Jung zastygł z lekko uchylonymi ustami. W jego spojrzeniu nie było już cienia rozbawienia ani pijackiego rozkojarzenia. Milczeli, wpatrzeni w siebie, nie do końca pewni, co właśnie się działo.
Pierwszy odezwał się Hoseok, jak zwykle postanawiając obrócić całą sytuację w żart. Nie przewidział jednak drżenia własnego głosu:
— No... Chyba powinniśmy iść spać. Jutro mam pracę, a ty zajęcia...
Jimin pokręcił energicznie głową. Złapał Hoseoka za rękę, przyciągając ją do swojej nagiej piersi. Hoseok przełknął ślinę, ale nie zaprotestował.
— Przestań, przestań, przestań! Już wystarczy udawania. Udawania, że cię to nie obchodzi. Mam po dziurki w nosie twojego popieprzonego, stoickiego podejścia do wszystkiego. Chociaż na moment przestań udawać, że nic cię nie obchodzi, Jezu Chryste!
Hoseok przyglądał się Jiminowi, powoli analizując każde jego słowo. Jimin ściskał jego dłoń z taką siłą, że pobielały mu kłykcie.
— Czego ode mnie oczekujesz, Park? - jego głos był spokojny, choć wciąż mówił szeptem. Spojrzał na swoje skrzyżowane stopy, nie mogąc znieść zbolałej miny Jimina. - Co mam ci powiedzieć? Przecież nasze drogi kiedyś musiały się rozejść. Nie jestem twoim aniołem stróżem, ani jakąś pierdoloną niańką. Jesteśmy dorośli, powinniśmy się z tym pogodzić.
— Z czym pogodzić?
— Ze zmianami. Rozstaniami. Było dobrze. Przez długi czas było dobrze i kiedy wyjedziesz też będzie dobrze. Tylko inaczej.
— Nie chcę, żeby było inaczej.
Hoseok stracił cierpliwość, wyrywając rękę z palców zaskoczonego Jimina. Spojrzał na niego z wyrzutem, a coś w sercu Parka nieodwracalnie pękło.
— Uspokój się. Ile ty masz lat, Jimin? Ile masz lat, żeby zachowywać się, jak dzieciak? Najpierw uciekasz, rezygnując z dobrze zapowiadającej się nocy, zostawiasz mnie w głupiej sytuacji przed tamtymi dziewczynami, a teraz liczysz na co? Na litość? Współczucie?
Jimin poczuł ukłucie złości, więc wstał, szukając w ciemności rzuconych w kąt spodni. Założył je szybko, po czym stanął przed Hoseokiem, próbując zrównać się z nim wzrostem.
— Gówno obchodzą mnie jakieś dziewczyny. Ten wieczór miał być nasz, a ty szukasz sobie przyjaciół na siłę. Nie prosiłem cię o to. Nie chciałem tego.
— Ale ja chciałem. To też cię nie obchodzi?
— Cudownie, więc co tutaj robisz? Wracaj pieprzyć się z tamtymi ślicznotkami, po jaką cholerę tutaj wróciłeś?
— Bo...
— Bo co, Jung Hoseok?!
Hoseok zazgrzytał zębami. Chwycił Jimina za kołnierz koszulki, którą ten zdążył już ubrać, i przyciągnął go do siebie. Jimin syknął, próbując wydostać się z mocnego uścisku. Patrzył w ciemne oczy Hoseoka, próbując dopatrzeć się w nich wściekłości, poirytowania lub znudzenia, jakie dało się słyszeć w jego głosie. Bezskutecznie. Gniew na twarzy chłopaka powoli ustępował miejsca zmęczeniu i łagodności.
— Bo się o ciebie martwiłem. Nie do pomyślenia, co? Martwiłem się o tego bezdusznego dupka, który tak ciężko pracuje, że musi zostawić mnie nawet w dniu urodzin. Ale ze mnie nadopiekuńczy idiota.
Jimin przestał się szarpać. Spojrzał na Hoseoka z konsternacją wymalowaną na zmizerowanej twarzy. Hoseok wciąż trzymał go blisko, nie pozwalając zrobić kroku w tył. Jimin czuł jego oddech na swoim policzku. Pachniał alkoholem i jabłkową gumą balonową. Zerknął na jego popękane usta, w tym samym momencie przygryzając swoje.
Uczucie pustki i tęsknoty zadziałały szybciej, niż rozum. Martwię się o ciebie, Park Jimin. Te słowa wypełniły głowę Jimina, blokując dopływ racjonalnego myślenia. Zbyt długo utrzymywał dystans. Zbyt długo był sam. Zbyt długo szukał bliskości nie tam, gdzie powinien.
Wargi Hoseoka były takie, jak sobie wyobrażał. Miękkie i szorstkie jednocześnie, wysuszone od nerwowego oblizywania na zimnym powietrzu i alkoholu. Wciąż jednak smakowały słodko, powodując przyjemny dreszcz na karku. Jimin położył rękę na karku Junga, uniemożliwiając odsunięcie się. Zamknął oczy, więc nie widział twarzy przyjaciela, ale wyraźnie czuł jego reakcję. Najpierw zesztywniał, nie bardzo rozumiejąc sytuację, lecz po chwili rozluźnił uścisk, przenosząc dłoń na twarz Jimina. Miał zimne palce, które w zetknięciu ze skórą policzków wywołały gęsią skórkę i przyjemne mrowienie. Jimin westchnął. Hoseok zionął miłym ciepłem, znajomym zapachem perfum i mydła. Park zanurzył dłoń w gęstych czarnych włosach, delektując się ich szorstką fakturą. Poczuł, jak jego ciało wypełnia ogień, rozgrzewając od środka. Mógł utonąć w tym doznaniu, i bynajmniej nie bałby się śmierci.
— Dość!
Hoseok odepchnął go i spoliczkował, zanim Jimin zdał sobie z tego sprawę. Piekący ból rozchodzący się wzdłuż kości jarzmowej przywrócił go na ziemię.
Co się właśnie stało?
— Co ty odpieprzasz, Jimin? Kim ty jesteś, żeby robić takie rzeczy?
Jimin spojrzał na Hoseoka, od razu tego żałując. Nigdy wcześniej nie widział go bardziej wzburzonego. Hoseok odsunął się jak najdalej mógł, zderzając plecami z krawędzią łóżka, które zatrzęsło się niebezpiecznie. Patrzył na Jimina z... obrzydzeniem. Jimin nie był w stanie znieść tego wykrzywionego wstrętem wyrazu twarzy. Pochylił głowę, wciąż trzymając się za pulsujący policzek.
— Przepraszam, ja...
— Ty co? No co, Park? Co się właśnie, do kurwy nędzy wydarzyło?
W Jiminie nagle obudził się duch walki. Dlaczego to on miał być teraz winny? Dlaczego w ogóle powinni szukać winnego?
— Czemu zadajesz głupie pytania? Sam tego chciałeś. Przynajmniej przez chwilę.
Hoseok zadrżał, a Jimin był pewien, że zaraz znowu go uderzy, jednak nie zrobił tego. Chwycił się za głowę, odwracając w stronę okna. Najwidoczniej do niego też nie wszystko jeszcze dotarło. Jimin z pewnym opóźnieniem zdał sobie sprawę, że płacze.
— Chciałem? Chciałem?! Ale co chciałem? - krzyknął, kopiąc ze złością sfatygowane pudełko z płytami, które pod wpływem siły rozpadło się, rozsypując płyty i kasety. Część plastikowych opakowań popękało, a najstarsze płyty połamały się na kilka części. Jimin patrzył beznamiętnie na opierającego się teraz o framugę okna Hoseoka.
— Zejdź mi z oczu Jimin. Wyjdź, zanim znowu cię uderzę. A to ostatnia rzecz, jakiej chcę. Po prostu zniknij.
Jiminowi nie trzeba było powtarzać dwa razy. Jung odwrócił się do niego tyłem, więc nie mógł widzieć jego twarzy. Może to i lepiej. Czasem lepiej nie widzieć. Jimin w amoku złapał kurtkę, by już w następnej sekundzie znaleźć się na klatce schodowej. Dopiero gdy poczuł pod nogami chłód chodnika, zdał sobie sprawę, że nie ubrał butów. Skarpetki zdążyły już przemoknąć, ale nie wyobrażał sobie teraz wracać i znów stanąć przed Hoseokiem. Opuszczając dom, zamknął za sobą niewidzialną bramę. Gdyby w tej chwili znów ją przekroczył, skutki mogły być nieodwracalne.
Otarł z twarzy łzy, choć niepotrzebnie. Znowu padał deszcz, powoli zamieniając Jimina w przemokniętą kupkę ubrań.
Nie miał pojęcia, co powinien ze sobą zrobić. Nagle ulice stały się obce, światła miasta zamglone, każda możliwa decyzja niewyraźna, jakby roztarta mokrą gumką na kartce zeszytu. Jimin ruszył więc przed siebie, ignorując wścibskie spojrzenia przechodniów i głośne śmiechy na widok jego obuwia, a raczej jego braku. Z trudem powstrzymywał się przed rzuceniem się tym obcym ludziom do gardeł. Sam nie wiedział, co czuł. Na przemian wściekłość z wszechogarniającym żalem, pogardę dla własnej osoby i współczucie dla Hoseoka.
Zniszczył to, co obiecał sobie chronić za wszelką cenę jeszcze kilka godzin temu. Dlaczego? Co właściwie nim kierowało? Jakim cudem doprowadził do takiego obrotu sprawy?
Pociągając nosem wsiadł do pierwszej lepszej taksówki stojącej przy krawężniku. Kierowca spojrzał na niego półprzytomnie, gasząc papierosa na tablicy rozdzielczej. Odwrócił się, najwyraźniej zamierzając rzucić jakiś żart na temat pogody, jednak gdy zobaczył minę Jimina, bez zbędnych komentarzy zapytał o drogę. Jimin zawahał się tylko na moment, po czym rzucił adres akademików w północnej części miasta. Dopiero po latach zrozumiał, jak głupim i nieodpowiedzialnym posunięciem było pójście tam o trzeciej nad ranem w środku tygodnia. Przy drzwiach zazwyczaj stał stróż, a na każdym korytarzu zamontowano kamery. Jimin na wspomnienie swojego wybryku wciąż dziwił się, ile szczęścia w nieszczęściu otrzymał tamtej nocy. Budka stróża ziała pustkami, choć wewnątrz świeciło się światło. Na korytarzach nie spotkał nawet żywej duszy, a kierowca taksówki nie zrobił mu awantury, mimo że Jimin na pewno nie zapłacił całej kwoty przejazdu. Może zlitował się nad sponiewieranym studentem lub nie miał ochoty na wzywanie policji o trzeciej nad ranem. Jimin wtedy nawet o tym nie pomyślał.
Potrzebował czegoś. Gałęzi, której mógłby się uczepić, by nie wypaść z gniazda. W tym momencie był na granicy amoku i czuł się niebezpiecznie krucho. Nieopierzone, osierocone, głodne pisklę. Pełne strachu i niepewności. Emocje kumulowały się w nim, nie mogąc znaleźć ujścia. Kiedyś, w chwilach największego zwątpienia, kierował się prosto na salę taneczną. Wszystkie uczucia przelewał w stawy i członki, tworząc przedstawienie swoim własnym ciałem, nadając myślom kształt, układając je w kroki. Teraz ostatnim, czego pragnął, był taniec. Dostawał dreszczy na samą myśl o poruszaniu się w takt muzyki. Nie, nie tego szukał.
Chciał czegoś więcej. Nie potrafił się uspokoić o własnych siłach. Potrzebował poczucia, że nie stracił kontroli, że wszystko, czego dotychczas się trzymał, nie przesypuje mu się przez palce. Potrzebował znów poczuć się bezpiecznie, a takim miejscem z pewnością nie była jego własna głowa.
A więc istniały na tym świecie uczucia, których nie był w stanie oddać za pomocą tańca.
Zapukał do drzwi na dziesiątym piętrze, zaciskając dłonie w pięści. „Zapukał” było dość łagodnym określeniem na siłę, z jaką Jimin zaczął walić w laminowaną powierzchnię. Nie pamiętał, skąd znał dokładny adres. Przypływ adrenaliny podsuwał umysłowi najróżniejsze informacje. Ważne, że udało mu się trafić. Jeszcze ważniejsze, że zastał lokatora.
Seokjin uchylił drzwi, a na Jimina padło stłumione światło wyświetlacza telefonu. Zmrużył oczy, gdy Jin skierował prowizoryczną latarkę na twarz chłopaka. Miał zaspany wzrok, potargane włosy i niechlujnie naciągnięte na nogi szare dresy. Otworzył usta ze zdziwieniem, taksując Jimina półprzytomnym spojrzeniem. Zamierzał coś powiedzieć, jednak Jimin go uprzedził:
— Po prostu mnie wpuść, Kim. Stopy mi odmarzły.
Seokjin zerknął na nagie stopy Jimina, po czym bez słowa otworzył drzwi na szerokość ramienia. Park znalazł się w ciepłym choć ciasnym hallu. Z półprzymkniętych drzwi po prawej wydostawała się na posadzkę struga przytłumionego światła. Jimin nie zwrócił uwagi na rozkład pomieszczeń lokum, nie dbał też o to, czy Seokjin dzielił z kimś mieszkanie. Kiedy tylko zamknął drzwi i zasunął zamek, Jimin rzucił się na niego, odnajdując po omacku twarz i usta chłopaka. Jin zastygł w niemym zdumieniu, lecz Park nie musiał długo czekać. Kim natychmiast odpowiedział tym samym, nawet nie próbując się powstrzymywać.
Jimin od razu zauważył, że Seokjin jest kompletnym przeciwieństwem Hoseoka. Jego usta były ciepłe i o wiele bardziej stanowcze. Poza tym Jimin musiał stanąć na palcach, by w ogóle móc ich dosięgnąć.
Skarcił się w głowie za porównywanie tych dwóch doznań. Nie po to tu przyszedł. Jego celem nie było zbieranie doświadczeń, a zapomnienie. Przycisnął się mocniej do twardej piersi Seokjina, na co ten zareagował zdezorientowanym mruknięciem. Odepchnął od siebie Parka, przerywając jego dziwną demonstrację próby dominacji.
— Dlaczego jesteś taki mokry? - zapytał, ponownie lustrując chłopaka ciekawskim spojrzeniem. Jimin prychnął. Liczył na to, że Seokjin pobije go w afekcie, albo przynajmniej uderzy z liścia. Na pewno nie spodziewał się takiego pytania. Tymczasem Seokjin uniósł pytająco brwi, trącając go stopą. - I dlaczego nie masz butów? Jesteś nienormalny?
— To nie jest teraz ważne – uciął oschle Jimin, próbując znowu go pocałować, jednak Seokjin zwinnie położył rękę na piersi chłopaka, tworząc silną barierę z ramienia.
— Poczekaj, koniku polny, może nie tutaj – mruknął, po czym chwycił go za rąbek koszulki i wciągnął do pokoju po prawej, cicho zamykając drzwi.
A więc nie byli sami.
Jimin szybko rozejrzał się po pomieszczeniu, niczemu nie poświęcając zbytniej uwagi. Miał wrażenie, że jakaś jego część, ta bardziej odpowiedzialna, została w domu razem z Hoseokiem. Teraz nie myślał trzeźwo, a już na pewno nie rozsądnie. Dlatego też nie interesowały go rzeczy, nad którymi w normalnym stanie pomyślałby dwa razy. Przypuszczalnie dokładnie tak działał nagły haust adrenaliny.
Seokjin rzucił telefon na szafkę nocną, po czym spojrzał na Jimina z ciężką do rozgryzienia miną.
— Co ty tutaj robisz?
— Stoję.
— Tyle widzę. Ale dlaczego akurat w moim mieszkaniu, w moim pokoju, o trzeciej nad ranem?
— A dlaczego nie?
— Park Jimin, czy ty jesteś upalony?
— Nie bawię się w takie rzeczy.
— Więc ile wypiłeś?
— Do kurwy nędzy, jestem w twoim mieszkaniu czy na komisariacie policji? Skończ z tymi durnymi pytaniami. Nie mam ochoty na nie odpowiadać.
Seokjin skrzyżował ramiona na nagiej piersi, uśmiechając się cwaniacko. W innej sytuacji Jimin już gotowałby się ze złości, teraz jednak nie widział twarzy Seokjina tak jak zazwyczaj. Na co dzień za każdym razem miał ochotę rozkwasić pięść na krzywym uśmieszku Jina. W tej chwili jego krzywy uśmiech bynajmniej nie wywołał u niego negatywnych uczuć. Seokjin był na swój sposób przystojny. Miał delikatnie zarysowane kości policzkowe i gładką, jasną cerę, okalaną przez burzę kasztanowych włosów. Całość do spółki z wykrzywionymi ustami dawała efekt wiecznie naburmuszonego cherubinka. Brakowało tylko małych skrzydeł. Jimin podszedł bliżej, nie spuszczając wzroku z pełnych niemego zaintrygowania oczu Seokjina.
— Nie wyglądasz dobrze, Park Jimin. Stało się coś? Zginął ci kot? Umarła babcia?
— Wiele się stało, ale nie zamierzam ci o tym opowiadać. Nie po to tu przyszedłem.
— A po co, jeśli można w końcu spytać?
Jimin przełknął ślinę. Właśnie, po co? Czego szukał u osoby, której z taką mocą od wielu lat nienawidził? Żeby zapomnieć. Żeby odreagować. Żeby zrobić cokolwiek, byle tyle nie myśleć.
— Żeby się z tobą pieprzyć, Kim Seokjin.
Znowu go pocałował tym razem bardziej natarczywie, tak, że Jin prawie się przewrócił. Jimin zdjął mokrą kurtkę i rzucił ją na podłogę, kładąc zmarznięte dłonie na ciepłych barkach Seokjina. Chłopak znów nie zaprotestował, ale też nie wykonywał żadnych zbędnych ruchów. Spokojnie czekał, aż Jimin skończy i wyżyje się na tyle, by być w stanie normalnie reagować. Póki co sam nie był pewien, czego właściwie od Seokjina oczekuje. Kim zrobił kilka kroków w przód, zmuszając nieświadomego Jimina do przesunięcia się. Gdy byli wystarczająco blisko, pchnął go na łóżko, ignorując buntownicze warknięcie i pełne niezadowolenia spojrzenie. Uniósł jedną brew.
— Co to za mina? Wracamy do starych zwyczajów?
— O co ci znowu chodzi? Nie tego chciałeś?
— Przecież nie mówię nie.
— Więc co mówisz, bo naprawdę nie mam dzisiaj ochoty na twoje chore gierki słowne.
Seokjin zaśmiał się i o dziwo, zabrzmiało to szczerze. Jimin zacisnął szczęki i cierpliwie czekał. Owszem, Jin był przystojny. Szczególnie teraz, gdy stał nad nim tylko w luźnych dresach, z delikatnie zarysowanymi przez światło nocnej lampki mięśniami. Seokjin przypominał budową jednego z modeli z pierwszych okładek Vouge'a. Miał ciało sportowca, jednak zbyt delikatne do uprawiania jakiejkolwiek wymagającej dyscypliny. Zbyt smukły na pływaka, zbyt kanciasty na piłkarza.
Gdyby ktoś zapytał Jimina, jak wygląda tancerz idealny, przed oczami stanąłby mu właśnie taki Kim Seokjin.
— To ja prowadzę gierki słowne? A kto nie chce powiedzieć, skąd się tutaj wziął w środku nocy? Nie dość, że jesteś dzisiaj wyjątkowo bezczelny, to do tego pyskaty. Ktoś mocno nadepnął ci na odcisk, mam rację?
Jimin jęknął, kładąc się na poduszkach i wlepiając wzrok w sufit. Ostatnim, czego teraz potrzebował, była głęboka rozmowa z Kimem Seokjinem. Nie dlatego podał jego adres taksówkarzowi.
— Dobrze, Park, będziemy się pieprzyć, jeśli tak bardzo tego chcesz. – zamruczał Jin. - Ale nie dlatego, że masz taką ochotę. Dlatego, że mnie intrygujesz, podniecasz i j a mam taką ochotę, żeby było jasne. Poza tym to moje łóżko. I m o j e z a s a d y.
Jimin nie bardzo wiedział, co oznaczały zasady Seokjina, ale właściwie mało go to obchodziło. Desperacja zmuszała do podejmowania ryzykownych decyzji. Uniósł się na łokciu, rzucając chłopakowi pytające spojrzenie, jednak ten w odpowiedzi zgasił tylko lampkę, a pokój pogrążył się w mroku, rozpraszanym przez wpadające przez okno światła nocy.
Nieprzyzwyczajone do ciemności oczy Jimina wyłapały bladą postać Seokjina. Coś wydało szorstki dźwięk, jak klucz przekręcany w zamku i zapewne to właśnie zrobił Kim. Po chwili łóżko ugięło się pod ciężarem drugiego ciała.
Jimin dopiero teraz zdał sobie sprawę z tego, co zrobił. Gdyby ktoś rano powiedział mu, że tak zakończy się jego dzień, pewnie udławiłby się językiem lub wymiocinami. Bo dokładnie tak kojarzyła mu się osoba Kima Seokjina, arystokratycznego dupka zachowującego się jak dziewiętnastowieczna księżniczka. Tymczasem kilkanaście godzin później wylądował w jego łóżku i to z własnego wyboru.
Gdy Jin znów go pocałował, poczuł ciarki ekscytacji na całym ciele. Było to tym bardziej podniecające, że sam nie spodziewał się po własnym organizmie podobnej reakcji. Nigdy wcześniej nie spoglądał na Seokjina jak na obiekt seksualny. Szok wywołany nagłym pragnieniem jego dotyku zadziałał na Jimina niczym afrodyzjak z wyższej półki. Setki razy widział nagiego Kima, przebierającego się obok niego w szatni czy pod prysznicem. Codziennie podziwiał jego giętkie mięśnie i zgrabne ruchy, kiedy razem ćwiczyli układy, zalewając się potem. Jimin zdał sobie sprawę, jak wiele rzeczy przegapiał, mając to cały czas na wyciągnięcie ręki.
Seokjin widocznie zdał sobie sprawę z raptownej zmiany, jaka zaszła w stosunku Parka do ich relacji, a może po prostu uznał (co zgadzałoby się z jego pyszałkowatą naturą), że Jimin w końcu przestał się powstrzymywać i zaprzeczać temu, co oczywiste. A oczywistym była nieodparta atrakcyjność i urok Seokjina, który nareszcie miał okazję wykorzystać na najbardziej soczystym kąsku.
Chociaż Jimin pragnął silnych, wręcz agresywnych doznań, Seokjin jak na złość wszystko usilnie przedłużał. Jego ruchy były wolne i przemyślane. Całkowicie przeniósł skupienie Jimina na zmysł dotyku, sprytnie wykorzystując zgrabne dłonie i usta. Nie próbował zmusić Jimina do kapitulacji, lecz delikatnie, kawałek po kawałku przejmował kontrolę nad jego ciałem. Muskał opuszkami skórę na ramionach, a gęsia skórka pojawiała się nie tylko w naruszonym miejscu, ale na całej długości ramion Parka. Jimin powoli pozwalał sobie na rozluźnienie spiętych mięśni, delektując się ciepłymi ustami Seokjina na szyi i obojczykach.
W tym samym czasie wybrał się w niesamowitą wędrówkę, opuszkami śledząc linię kręgosłupa chłopaka od karku aż po krawędź spodni. Miał okazję z bliska podziwiać idealne proporcje budowy Jina, które dotychczas widywał tylko z daleka podczas lekcji. Mocne, szerokie barki, łagodnie przechodziły w szczupłą talię i biodra, subtelnie wystające kości miednicy i szczupłe, długie nogi, obejmujące go teraz w pasie. Jimin zamknął oczy, podziwiając wyszlifowane elementy, składające się na perfekcyjnie wykończoną całość. Wszystko w nim było piękne, tak piękne, jak piękne mogły wydawać się obraz Pissarro lub nokturny Chopina. Poddawanie się ich wpływom i podziwianie z daleka niczemu nie szkodziło, jednak dotykanie i próba wpłynięcia na samo dzieło sztuki wywoływało dziwne wyrzuty sumienia.
Jimin powoli odpływał, bez protestu dając Jinowi prawo do zdjęcia z siebie mokrych ubrań. Tonął w ciepłych rękach chłopaka, dając się ponieść wszystkim emocjom, jakie ciążyły na jego plecach. Przez krótką chwilę mógł o nich zapomnieć. Liczył się tylko Seokjin, a raczej to, co z nim robił. W pewnym momencie Jimin musiał przygryźć ramię, by zagłuszyć westchnięcia i odgłosy namiętności. Jednocześnie obejmował Jina z taką siłą, że ten z pewnością po wszystkim obudzi się cały w siniakach.
Jimin długo leżał w pościeli, nie mogąc wykonać najmniejszego ruchu. Seokjin zasnął obok, zupełnie zrelaksowany i odcięty od reszty świata. Leżał twarzą do ściany, więc Park nie był w stanie odgadnąć, czy śpi. Oddychał jednak coraz płycej i wolniej, od czasu do czasu głębiej wciągając powietrze. Blade ciało błyszczało od potu, nabierając pastelowych barw wraz z nieśmiało zaglądającym przez okno porankiem. Jimin wiedział, że już nie zaśnie. To nie było jego miejsce, w którym czuł się bezpiecznie. Nie przy tej osobie pragnął się obudzić.
Całowanie i dotykanie Jina było jak ciągnięcie lwa za ogon; niebezpieczne, ale fascynujące. Dawało satysfakcję, jak i podłe uczucie utraty szacunku do samego siebie, sprzeniewierzenie się wyznawanym wartościom. Seks z Seokjinem był niczym jawny bunt przeciw wszystkiemu, co dla Jimina poprawne moralnie.
Wstał, gdy poczuł, że odrętwienie, którego tak uporczywie szukał przy Seokjinie, minęło. Usiadł prosto, starając się przy tym żadną częścią ciała nie dotknąć śpiącego towarzysza. Nie wyobrażał sobie tłumaczenia się przed nim z całego zajścia. Przy odrobinie szczęścia Seokjin pomyśli, że Jimin poprzedniej nocy przesadził z kilkoma butelkami soju i nigdy więcej nie wrócą do tematu.
Niepotrzebnie się łudził. Jin nie był typem osoby, która od tak zapominała o tego typu „przysługach”. Prędzej czy później przerwie milczenie, żądając wyjaśnień, albo przynajmniej spłaty długu wdzięczności. Jimin potrząsnął głową. Nie miał siły martwić się teraz kolejną komplikacją.
Na palcach ubrał się i opuścił mieszkanie. Przez chwilę rozważał pożyczenie sobie jednej z kilkunastu par butów stojących w korytarzu, lecz nie chciał zgadywać, które należały do Seokjina. Mógł zadzierać z Kimem do woli, jednak radzenie sobie ze złością jego współlokatorów nie leżało w jego interesie. Nie miał natomiast żadnego problemu z wyciągnięciem ze spodni Seokjina zwitka banknotów i zapłacenie nimi za taksówkę. Być może bogaty dupek nawet nie zauważy tak drobnego uszczerbku w swoim budżecie.
Dopiero przed drzwiami własnego domu zaczął zastanawiać się, co powinien powiedzieć Hoseokowi. Serce zabiło mu szybciej na myśl o ponownym zobaczeniu przyjaciela. Miał cichą nadzieję, że jakimś cudem wymyśli sensowne wytłumaczenie swojego zachowania. Nie mógł, a może nie chciał wierzyć w to, że jeden incydent potrafiłby zaprzepaścić lata przyjaźni. Od momentu wyjścia minęło zaledwie kilka godzin, jednak Hoseok nigdy nie umiał długo się gniewać, szczególnie na Jimina. Park wziął głęboki oddech i wszedł do środka.
Pomimo otwartych drzwi, lokum zastał puste. Na dodatek wszystko wskazywało, iż ktoś opuścił je w ogromnym pośpiechu. Dywan w przedpokoju leżał krzywo, buty walały się na prawo i lewo. Szafa w sypialni stała otworem, a jedna z półek w łazience została całkowicie opróżniona. Jimin poczuł, jak odpływa mu krew z twarzy. W szoku oparł się niezdarnie o framugę, by nie upaść. Spojrzał na swoje odbicie w wielkim lustrze na drzwiach kuchni. Wyglądał żałośnie. Pociągła twarz i rozczochrana burza włosów błagały o prysznic. Czuł od siebie wilgotny zapach deszczu, którym przesiąkły suche już ubrania. Mimo to stracił ochotę na jakiekolwiek dalsze działania. Nie miał po co. Nie miał dla kogo.
Przez chwilę stał tak, wgapiony w odbicie własnych zmęczonych oczu, lecz nagle zrugał w głowie swój wąski tor myślenia. Może dystans był tym, czego obaj potrzebowali. Hoseok nie mógł od tak odejść na zawsze. Takie zachowanie zupełnie do niego nie pasowało. Pewnie pojechał na wieś, by odwiedzić matkę i siostrę. Od kilku tygodni napomykał, że zbyt długo zwleka z odwiedzinami. Przy okazji mógłby trochę pomyśleć i ochłonąć. Tak, to było logiczne wyjaśnienie. Wyszedł w pośpiechu, żeby zdążyć na pierwszy pociąg na południe. Dlatego też nie zostawił żadnej wiadomości.
Dopiero później Jimin zrozumiał, że nikt wyjeżdżający na krótką wycieczkę nie zabiera ze sobą wszystkiego, co posiada.
Po ochłonięciu, wypiciu dwóch kubków kawy i doprowadzeniu się do względnego porządku, gdy przechodził przez sypialnię, zauważył wciąż rozsypane na podłodze płyty i kasety ze zniszczonego pudełka. Usiadł na ziemi z taśmą klejącą, cierpliwie sklejając każde plastikowe opakowanie i wyrzucając do kosza te krążki, którym nawet sklejenie nie mogło już pomóc. Potrzebował zajęcia wymagającego skupienia, skutecznie oczyszczającego umysł ze zbędnych gdybań. Kiedy zadowolony odłożył na miejsce ostatnią płytę, zdał sobie sprawę, że nigdzie nie znalazł albumu Yirumy. Zajrzał pod łóżka i szafki, lecz kaseta zapadła się pod ziemię w ślad za Jungiem Hoseokiem.


Hoseok umarł po cichu. Jak pół roku po jego tajemniczym zniknięciu dowiedział się Jimin, nie zostawił też żadnego listu pożegnalnego. Choć Jimin później wielokrotnie przeszukiwał ich dawne wspólne mieszkanie, nie znalazł nic, co wskazywałoby na plany przyjaciela.
Do Jimina zadzwoniła siostra Hoseoka, we łzach tłumacząc mu całe zajście. Park nie zastanawiał się ani przez chwilę. Bez ostrzeżenia opuścił zajęcia, w biegu rezerwując pierwszy wolny lot do Korei z londyńskiego lotniska. Zabrał tylko najpotrzebniejsze rzeczy. Kilkanaście godzin później stał już w progu dawnego domu Hoseoka. Pani Jung przywitała go jak własnego syna, częstując skromnym, lecz smacznym posiłkiem i opowiadając tyle, na ile pozwoliły jej napady rozpaczy.
Tak jak Jimin początkowo przypuszczał, Hoseok faktycznie wyjechał do rodzinnego miasta. Mieszkał z siostrą i z mamą i choć wiedziały, że coś w jego zachowaniu się zmieniło, na pewno nie podejrzewały go o tak straszne myśli. Od czasu do czasu znikał, spacerując po lesie z psem lub chwytając się dorywczej pracy w mieście. Zreperował stary samochód ojca, żeby łatwiej było mu przedostawać się z miejsca na miejsce. Dlatego żadna z nich nie przeczuwała prawdziwych zamiarów Hoseoka, gdy pewnego wieczoru bez słowa wziął samochód i nie wrócił na noc.
Znaleziono go dopiero następnego ranka, o ironio, zaledwie kilometr od domu w jednej z bocznych uliczek. Silnik samochodu wciąż pracował, rura wydechowa została szczelnie zaklejona. Sąsiad, zaintrygowany stojącym bezczynnie przez kilka godzin autem, postanowił pofatygować się do - jak mu się początkowo wydawało – śpiącego za kierownicą chłopaka. Sekcja zwłok określiła czas zgonu na pierwszą dwadzieścia cztery w nocy, siedem godzin po opuszczeniu przez Hoseoka domu i siedem godzin przed odkryciem ciała.
Nie zostawił żadnej kartki z wiadomością, ani krzywego słowa. Jego pokój wyglądał tak, jakby wciąż posiadał lokatora. Jedynie na łóżku obok poduszek leżał rachunek za paliwo i spięte gumką recepturką pieniądze. Oczywiście było ich o wiele więcej, niż kwota widniejąca na zwiniętym obok papierku. Jimin potrafił sobie wyobrazić, jak Hoseok kładzie je tam ze swoim zwykłym, zawadiackim uśmieszkiem. Ten uśmiech mówił „To nic wielkiego, i tak was wszystkich przechytrzę”. Nagle wszystkie uczucia, jakie Jimin do tej pory sprytnie tłumił będąc pod ciągłym naciskiem adrenaliny, naparły na niego niczym nurt rwącego potoku. Płakał długo, a pani Jung nie zamierzała mu w tym przerywać. Od czasu do czasu poklepywała chłopaka po plecach lub szeptała delikatne słówka, gdy zawodzenie Jimina stawało się wyjątkowo donośne. Czuł się jeszcze bardziej żałośnie, gdy uświadomił sobie, że to on powinien pocieszać panią Jung, nie na odwrót.
Miał wrażenie, że jego serce istotnie pęka na pół i nic i nikt nie będzie w stanie go poskładać. Wiele lat później to uczucie wciąż łapało go, często znienacka, w najmniej oczekiwanych momentach. Przed ważnymi występami i podczas powrotu do domu miejskim metrem. Gdy uczył się, czytał książki lub leżał wtulony w ramię śpiącego głęboko Seokjina. Płakał wtedy przez długi czas, dopóki nie poczuł się całkowicie pusty i czysty.
W tamtej chwili, siedząc na podłodze w rodzinnym domu Hoseoka przesiąkniętym jego obecnością, nie widział dla siebie początku ani końca. Nie był pewien, który ciężar pierwszy go przygniecie – wyrzuty sumienia czy żal po tak niewyobrażalnej stracie. Miał jednak świadomość, że już zawsze będzie niósł ze sobą poczucie winy za śmierć nie tylko przyjaciela, ale też syna, brata i najlepszego człowieka, jakiego kiedykolwiek znał.
Późno w nocy, gdy Pani Jung uznała, że Jimin może bezpiecznie położyć się do łóżka, odprowadziła go do jedynego wolnego pokoju w całym domu – i był nim właśnie pokój Hoseoka. Przepraszała go, że musi spać w takim miejscu i wyszła dopiero po dziesiątym zapewnieniu Parka, iż nie ma jej tego za złe i rozumie sytuację. Długo po jej wyjściu siedział na czystej pościeli, rozglądając się po pokoju i wyobrażając sobie krzątającego się wokół Junga. Stale miał przed oczami jego roześmianą twarz. Kiedy wreszcie w ubraniu położył głowę na miękkiej poduszce, doszedł do wniosku, że nie zniesie ciszy i włączył stojący na szafce nocnej mały zdezelowany odtwarzacz płyt i kaset wideo.
Razem z pierwszymi dźwiękami Far Away wykonania Yirumy, z oczu Jimina popłynął cichy wodospad łez.


publikuję, pewnie będę tego żałować po pierwszych waszych komentarzach, ale a) nie dorobiłam się bety, a wszystkie buby po fachu wiedzą, jak czasem trudno wyłapać własne błędy i b) nic nie tracę, niech sobie to tutaj wisi, a ja będę robić swoje, bo mogę.
także tego, miło mi, mam nadzieję, że wam też! Aloha. 

PS żaden przypadek, że Forgive me, forget me dodaję jako pierwsze z całej sterty Literackich Wymiocin Kluski - nawet, jeśli zostało słabo napisane - my bad, ma dla mnie bardzo duże znaczenie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz