Park Jimin syknął
przeciągle, rozmasowując obolałe kostki palców u stóp.
Niezagojone pęcherze znowu popękały, a pod paznokciami zaczęły
tworzyć się nowe ropnie. Chłopak spojrzał z nienawiścią na
leżące obok pointy. Wielokrotnie wyobrażał sobie podpalenie butów
i wrzucenie ich do rzeki Han, by tam na jej dnie zgniły całkiem
zapomniane przez świat. Tylko ta wizja jeszcze trzymała jego nerwy
w ryzach.
Westchnął i
przeklinając pod nosem wyjął z plecaka bandaże i plastry.
Przezornie od kilkunastu lat stały się stałym elementem
podręcznego bagażu, jak kosmetyczka u kobiet. Ciągle miał w
pamięci niezliczone powroty do domu w adidasach dodatkowo
masakrujących poobijane stopy. Potem musiał prać wszystkie
skarpetki w rękach, bo żaden proszek nie był w stanie poradzić
sobie z przesiąkniętym krwią materiałem. Jimin rozwinął
pierwszy opatrunek, dokładnie owijając nim najbardziej obolałe
miejsca. Palce zabezpieczył podwójną warstwą, w razie gdyby ktoś
w metrze pomylił jego stopę z karaluchem. Ostrożności nigdy za
wiele.
Gdy doszedł do wniosku,
że nogi są jako tako osłonięte na czas powrotu do domu, oparł
głowę o zimną ścianę. W szatni oprócz niego nie było już
nikogo. W okna bezustannie biły krople deszczu, nie pozwalając
dojrzeć widoku nocnego Seulu. Burza rozszalała się na dobre gdy
tylko przekroczył próg szkoły. Ogromny zegar wiszący w korytarzu
wybił dwudziestą drugą, a Jimin wciąż nie mógł znaleźć w
sobie siły na podniesienie się z ławki.
Ostatnio forsował
organizm prawie bez przerwy, w obawie przed zbliżającymi się
egzaminami końcowymi. Często zostawał po zakończonych treningach,
by w samotności dopracowywać układy, szczególnie jeśli uznał,
że nie do końca opanował którąś z form développé lub
kilka razy pomylił się w ciągu próby. Oczywiście, kiedy zostawał
na sali sam z zewsząd otaczającymi go dźwiękami muzyki, wszystko
wykonywał perfekcyjnie. Przecież był perfekcjonistą. Nie potrafił
inaczej. Jego matka często powtarzała „Jeśli nie potrafisz
zrobić czegoś tak, jak należy, w ogóle się do tego nie
zabieraj”. Rzecz jasna „nie zabranie się” w ogóle nie
wchodziło w grę. Więc Park ćwiczył, ćwiczył i jeszcze raz
ćwiczył. Passé, á la seconde, passé...
Kilka
tygodni temu, gdy wrócił do mieszkania po pięciogodzinnym
szkoleniu, Hoseok zapytał go, dlaczego Jimin wciąż nie ma dość.
Ależ oczywiście, że miał dość. Miał po dziurki w nosie
podskoków, obrotów, podnoszeń, rozciągania, zakwasów i
okaleczonych stóp. Nocami przeklinał siebie za każdy kolejny
trening, za każdą kolejną godzinę poświęconą baletowi. Jednak
rezygnacja nie wchodziła w grę. Nigdy.
Nie
mógł poświęcić czegoś, co nadawało jedyny sens jego marnej
egzystencji.
—
Ty ciągle tutaj?
Jimin
od niechcenia otworzył jedno oko, lustrując stojącego w progu
Seokjina. W przeciwieństwie do Parka, Seokjin wyglądał jak nowo
narodzony. Świeża biała koszulka opinała szczupłą talię i
skrzyżowane na piersi ramiona. Nie dostrzegł na jego twarzy ani
jednej zmarszczki świadczącej o zmęczeniu, a przecież miał za
sobą tyle samo figur tanecznych co Jimin. Dlaczego więc tryskał
energią?
Jimin
pokręcił głową. Ciemne włosy przysłoniły podkrążone oczy.
—
Dzisiaj wyjątkowo nigdzie się nie spieszę.
Niewinne
kłamstwo. Przecież Jimin zawsze się spieszył. Na dodatkowe
zajęcia, na angielski, na wykład z historii sztuki, na pociąg, na
kolację, bo nie miał niczego w ustach od śniadania. Dzisiaj
również czekała go wyczerpująca noc, o której jak najszybszy
koniec modlił się już od kilku dni. Jednak nie miał zamiaru
przyznawać się przed Kimem Seokjinem, że nie ma siły wstać i
czym prędzej opuścić mury szkoły, którą najchętniej zobaczyłby
w gruzach.
Seokjin
zacmokał dwukrotnie. Miał minę, którą większość ludzi uważało
za uroczą, lecz Jimin wciąż widział tylko ten sam szyderczy
uśmiech, codziennie w ten sam sposób wywołujący u niego
niepohamowane rozdrażnienie.
—
Nie wyglądasz dobrze. Powinieneś trochę odpuścić.
—
Sorry Kim, nie każdy ma zapewnione miejsce na RBS.
—
Jaki niemiły – Seokjin oparł się o framugę, bawiąc się
bezwiednie paskiem sportowej torby przewieszonej przez ramię. - Kto
powiedział, że ja mam?
—
Pewnie gość, który cię spłodził – odwarknął Jimin, udając
pochłonięcie zawiązywaniem czarnych adidasów. - I cała jego
gówniana firma sponsorująca ten pieprzony biznes. - mówiąc to,
zatoczył ręką koło, jakby chcąc ogarnąć nią budynek, w którym
się znajdowali.
—
Niemiły, a do tego wulgarny – Seokjin zaśmiał się bez cienia
wesołości, a gdyby Jimin nie czuł potwornego bólu w ramionach,
już dawno poczęstowałby go lewym sierpowym. - Lubię takich.
Kim
Seokjin był jednym z tych typów, których mało obchodziło zdanie
innych, bo w gruncie rzeczy nie było im do niczego potrzebne. Miał
ładną buzię, pieniądze i (co Jimin niechętnie przyznawał,
obserwując go na każdym treningu) niezaprzeczalny talent. Nigdy nie
musiał dbać o opinię, by poradzić sobie w tym ociekającym brudem
świecie. Co za tym idzie, obrał sobie za najważniejszy cel w życiu
podnoszenie Parkowi ciśnienia samą swoją obecnością.
Jimin
natomiast nie pamiętał, kiedy dostał cokolwiek bez walki do
ostatniej kropli potu. Od zawsze musiał domagać się swojego
pazurami, biegnąc tak długo, dopóki nie sięgnął celu. Wiedział,
że porażka oznacza koniec. Końce natomiast bywały róże i zawsze
miał je przed oczami. Koniec nauki, koniec studiów, koniec kariery.
Koniec życia. Rozpaczliwie czepiał się słowa „koniec” za
każdym razem, gdy już prawie się poddał. Dlatego jeszcze nigdy
nie upadł, choć wymagało to więcej poświęcenia, niż ktokolwiek
mógł sobie wyobrazić.
Subtelna
różnica tworząca wieczną barierę pomiędzy nim, a Seokjinem.
Nawet gdyby chciał, nie mógł go zaakceptować.
Poczuł,
że Kim siada obok niego na drewnianej ławce, która lekko ugięła
się pod ich ciężarem. Jimin westchnął cicho. Czy Jin akurat
dzisiaj nie mógł dać sobie spokoju? Ten jeden, jedyny raz...
—
Skoro mówisz, że ci się nie spieszy... - zamruczał tuż nad uchem
Parka, a ten wzdrygnął się ze wstrętem. - Może poćwiczymy
partnerowanie? Dawno nie dostaliśmy żadnego duetu...
Jimin
syknął, czując dotyk długich palców na swoim udzie. Wyprostował
się jak struna, łapiąc intruza za dłoń i prawie miażdżąc ją
w uścisku. Spojrzał na Seokjina z niedowierzaniem w oczach, lecz
ten wciąż uśmiechał się krzywo, jakby prowokowanie Jimina było
doskonałą zabawą. Cóż, zapewne tym właśnie było.
—
Wybacz Kim, nie lecę na bogatych dupków.
—
Aj, kogo nazywasz bogatym dupkiem?
—
A widzisz tu kogoś poza naszą dwójką? - cierpliwość Jimina
sięgała niebezpiecznie blisko zera, więc z rozmachem odrzucił
rękę Seokjina, wstając tak szybko, na ile pozwalały mu obolałe
mięśnie. - Odwal się, Seokjin. Nie chcę przez ciebie wylecieć
przed samym zakończeniem.
Ignorując
piekące kostki, minął wciąż siedzącego chłopaka i zabrał
leżącą pod ścianą torbę. Obojczyk zaprotestował, gdy zarzucił
pakunek na ramię, ale nie miał wyjścia. Do stacji metra nie było
daleko, a przy odrobinie szczęścia dotrze na przedostatni kurs w
kierunku przedmieścia.
—
Wiesz, że możesz dostać się na Royal School bez kąpania się w
tym gównie, Park Jimin! - krzyknął za nim Seokjin, gdy ten był
już na korytarzu. - Wystarczy słowo!
Słowo,
pomyślał Jimin, ze złością chowając dłonie w kieszeniach
dresów. Słowo i jednorazowa ręczna robota. Zboczony
sukinsyn.
Mijając
wciąż otwartą salę baletową, usłyszał muzykę. Zmarszczył
brwi, zatrzymując się w wejściu, jednak nikogo nie dojrzał. Z
obojętnością wszedł głębiej, uprzednio sprawdzając, czy aby
Seokjinowi nie przyszło do głowy za nim iść.
Nie
przyszło.
Hala
była duża. Całą przeciwległą do drzwi ścianę stanowiły
olbrzymie okna z widokiem na centrum Seulu i dzielnicę handlową.
Każdą pozostałą przestrzeń, prócz wykładanej najdroższymi
panelami podłogi i białego sufitu, zajmowały lustra. Jimin
przechylił głowę, przyglądając się swojemu odbiciu. Pamiętał
ekscytację pierwszego przesłuchania i stres wywołany wstępnymi
egzaminami. Wszystko odbywało się na tej właśnie sali.
Przypomniał sobie swoje ówczesne odbicie. Małego chłopca, o głowę
niższego, z burzą czarnych włosów i chudym ciałem. Chłopca,
którego przepełniała fascynacja tańcem. Gorączkowo
zapamiętującego każde tombé,
z zapałem naśladującego za nauczycielką niezliczone piruety.
Dumnego z własnej siły i zazdrosnych spojrzeń koleżanek z grupy,
które nie potrafiły w ten sam sposób naciągnąć palców lub
wykonać szpagatu.
Gdzie
podziały się te pełne życia oczy?
Gdzie
podziała się miłość do tańca?
Gdzie
jest tamten Park Jimin?
Teraźniejszy
Park Jimin ocknął się ze wspomnień, kierując wzrok na magnetofon
odtwarzający w kółko czternastą sonatę Beethovena, niegdyś
ulubioną melodię matki Jimina. Zaciśniętą pięścią uderzył w
czerwony guzik. Muzyka ucichła. Jimin stał tak jeszcze przez
moment, gapiąc się tępo w swoje stopy. Ciszę przerwały dopiero
jego kroki, gdy znienacka skierował się w stronę wyjścia, nie
oglądając się więcej za siebie.
Mieszkanie
zastał puste, ale nie przejął się tym zbytnio. Hoseok lubił
spędzać czas w mieście. „Dzięki temu czuję, że
żyję, jak możesz tego nie rozumieć?” powtarzał
za każdym razem, gdy Jimin pytał go, dokąd współlokator się
wybiera. W końcu przestał pytać o cel, zamiast tego prosząc
tylko, by nie wracał zbyt późno. Wystarczyło jedno skrzypnięcie
drzwi, by obudzić Jimina nawet z głębokiego snu. A drugi raz nie
potrafił zasnąć. Tak już miał.
Rzucił
torbę na dolne łóżko w sypialni, po czym zdjął z siebie mokre
od deszczu ubrania i wszedł pod prysznic. Co prawda kąpał się tuż
po treningu, ale nienawidził szkolnych łazienek. Kojarzyły mu się
z brudem, poza tym zawsze spieszył się z myciem, by zdążyć przed
nadejściem Seokjina, który nigdy nie mógł podarować sobie
uszczypliwego komentarza na temat ciała Parka. Jimin szorował skórę
gąbką, pozbywając się nieznośnego uczucia lepkości. Spojrzał w
dół na nagi tors i szczupłe nogi. Wciąż niewystarczająco
szczupłe. Choć Jimin od pół roku był na specjalnej diecie i nie
pamiętał smaku czekolady, ciągle nie mógł osiągnąć
odpowiedniej wagi do podwójnego piruetu w dziewięćdziesięciu
stopniach. Nadal był za ciężki, więc nie wyglądał tak zgrabnie,
jak wymarzył sobie instruktor, choć nie mówił tego na głos.
Jimin widział cień niezadowolenia w jego oczach. I pomimo cieknącej
ślinki za każdym razem, kiedy Hoseok, największy cukrowy łasuch,
jakiego znał, przynosił na śniadanie pachnące ciastka drożdżowe,
dzielnie sięgał po gotowane marchewki.
Zawiązał
w pasie ręcznik i wszedł do sypialni w momencie, gdy trzasnęły
drzwi wejściowe.
—
Jiminnie?! - usłyszał znajomy głos, więc powlókł się do
korytarza.
Jung
Hoseok zasalutował mu z szerokim uśmiechem, który zdawał się nie
opuszczać jego dziecięcej twarzy. Zlustrował swojego współlokatora
litościwym spojrzeniem, po czym zatarł z ekscytacją ręce.
Jimin
przewrócił oczami.
—
Hyung, nie możemy po prostu zostać w domu? - zapytał, idąc za
Hoseokiem do kuchni i wyjmując z lodówki puszkę piwa. - Tu też
możemy fajnie spędzić twoje urodziny.
—
Chyba żartujesz – Jung usiadł przy stole, wygodnie krzyżując
nogi na blacie. Jimin rzucił mu drugą puszkę, którą ten opróżnił
do połowy za jednym zamachem. - Nie dzisiaj, Jiminnie. Zgodziłbym
się, gdyby to były moje piętnaste urodziny. Nawet dwudzieste
mógłbym przeżyć. Ale nie dwudzieste drugie, nie nie nie!
—
A co jest takiego specjalnego w dwudziestych drugich urodzinach,
hyung?
—
Właściwie to nic.
—
Więc...?
—
Park Jimin, przestań zachowywać się, jak niedomagająca babcia na
wózku. Masz dwadzieścia lat, to najlepszy czas w życiu, chcesz
spędzić resztę życia śpiąc?
Jimin
zamyślił się, nabierając w usta powietrza.
—
Jak tak o tym mówisz...
—
Nie kończ. Wychodzimy i koniec kropka. Daję ci piętnaście minut
na przygotowanie swojego seksownego tyłka. Pokażmy temu miastu
prawdziwego Parka Jimina.
Jimin
doprowadził się do porządku w dziesięć minut, a pół godziny
później siedzieli już w jednym z zatłoczonych pubów w Gangnam.
Cóż, Jimin musiał przyznać, że było to o wiele sympatyczniejsze
miejsce, niż klub ze striptizem, do którego zaciągnął go Hoseok,
by obchodzić osiemnaste urodziny Parka. Przynajmniej nie musiał
patrzeć na negliżujące się młode kobiety, które wywoływały u
niego odruch wymiotny.
Tymczasem
wyzwaniem dzisiejszej nocy okazało się być ignorowanie siedzących
przy sąsiednim stoliku grupy młodych dziewczyn. Jimin przyglądał
się im spod oka, posyłając co jakiś czas pełen obojętności
uśmiech. Natomiast Hoseok nie krył przyjemności, jaką sprawiało
mu zainteresowanie nastoletnich panienek. Mniej więcej po czwartym
piwie zaczął wysyłać im buziaki, a po piątym pokazywać
dwuznaczne gesty. Dziewczyny zakrywały dłońmi usta, śmiejąc się
i szeptając coś między sobą. Jimin wzniósł oczy ku niebu. Nie
mógł znaleźć się w bardziej irytującej sytuacji.
—
To dla ciebie.
Hoseok
leniwie spojrzał na przyjaciela, który wyciągnął w jego kierunku
niezdarnie opakowany prezent. Park uniósł brew, potrząsając
pudełkiem, by ponaglić chłopaka.
Jung
wziął sporej wielkości paczkę, choć skrzywił się nieznacznie.
—
Przecież mówiłem ci, że niczego nie chcę. Mam wszystko, czego mi
potrzeba.
Te
słowa znacznie mijały się z prawdą. Hoseok od dawna nie kierował
się w życiu własnymi potrzebami. Po dwóch latach rzucił studia,
żeby złapać pierwszą lepszą pracę w tajskiej restauracji i
harować za dwóch, oddając mamie i siostrom trzy czwarte pieniędzy.
Nie narzekał, ale Jimin znał go zbyt długo. Hoseok się zmienił.
Wciąż był wesołym i temperamentnym człowiekiem, lecz brakowało
dawnej iskry, ambicji, energii. Coraz częściej nie miał siły, by
ukryć zmęczenie. Coraz częściej po powrocie do domu przez chwilę
stał w milczeniu w ciemnym korytarzu, gdy myślał, że Jimin śpi.
W nocy miewał koszmary i krzyczał przez sen. Oczywiście w
obecności Jimina nie okazywał słabości. Wiedział, że Jimin też
nie ma łatwo. Choć dzieliły ich cele i rodzaje zniszczenia, oboje
powoli ulegali destrukcji. Jedynym sposobem na w miarę normalne
życie było nie zrzucanie zmartwień na drugą osobę. W ten sposób
udawało im się koegzystować, utrzymywać mieszkanie, a co
najważniejsze – siebie nawzajem.
Dlatego
Jimin nie mógł mu powiedzieć. Nie mógł, ponieważ nie dałby
sobie rady z poczuciem winy. Z myślą o zrzuceniu na Hoseoka
kolejnego bagażu.
—
To drobiazg – rzucił tylko w odpowiedzi, ignorując pełne wyrzutu
spojrzenie Junga.
—
Drobiazg? - przyjaciel zacisnął wargi, uchylając pudełko, z
którego błysnęła czerwienią para najnowszego modelu sportowych
butów. Hoseok odsunął się od stołu. - Zabierz je. Nie chcę
takich prezentów.
—
Nie rób scen i po prostu je przyjmij. Nawet nie wiesz, ile
naszukałem się twojego numeru. Masz stopy większe niż mój...
—
Nie próbuj w takim momencie chwalić się rozmiarem swoich gaci. Nie
mogłeś kupić mi jakieś płyty porno, albo chociaż butelki
dobrego soju? Jesteś niepoważny – założył ramiona na wąskiej
piersi, łypiąc na Parka spod oka.
—
Ja jestem niepoważny? To ty odgrywasz właśnie obrażonego bachora
– Jimin powoli tracił cierpliwość. Jednym haustem opróżnił
pół butelki piwa, nim dodał: - Czemu na siłę szukasz problemu?
Twoje stare buty od kilku tygodni rozkładają się na korytarzu. Jak
mam zapraszać znajomych, kiedy już w progu odrzuca ich zapach
gnijącego kimchi?
Hoseok
zazgrzytał zębami, unosząc buńczucznie nogę na wysokość wzroku
Jimina. Oboje przemilczeli nieme zainteresowanie całym zajściem
koleżanek z sąsiedniego stolika. Jung wskazał palcem na stopę
obutą w znoszonego czarnego conversa.
—
Ty nie masz znajomych, Park Jimin. A te buty mają duszę –
stwierdził dumnie, wracając do poprzedniej pozycji. Choć na jego
twarzy wciąż rysował się duch walki, posłusznie odłożył
pudełko na bok. Jimin odetchnął z ulgą. - Poza tym uważam, że
sprawcami zapachu prawie na pewno są twoje różowe pantofelki.
Jimin
zmarszczył nos. Hoseok wyszczerzył do niego zęby, ciesząc się z
własnego żartu. Zdjął z ramion jeansową kurtkę, odsłaniając
szerokie lecz szczupłe barki.
—
Pointy, Jung. To są p-o-i-n-t-y – przeliterował, odwracając
wzrok od ukrytych pod czarną koszulką zgrabnych ramion przyjaciela.
Hoseok dużo schudł ze względu na wymagającą pracę, ale
bynajmniej nie wyglądał z tego powodu gorzej. Wydoroślał, a jego
ciało całkowicie pozbyło się dziecięcego tłuszczyku, co
jednocześnie Jimina cieszyło i drażniło. Odchrząknął. - Po
tylu latach mógłbyś się wreszcie nauczyć.
—
Wcale nie zapomniałem.
—
Więc czemu ciągle wszystko przekręcasz? To męczące.
—
Męczące? - Hoseok wodził wzrokiem po wnętrzu baru, co jakiś czas
zatrzymując go od niechcenia na mrugającej do niego słodko
nastolatki. - A mnie się wydawało, że lubisz, gdy ci dokuczam.
—
Lubię?
—
Wiesz, kiedy pomyślę o tym, jaki zmęczony wracasz po każdym
treningu... - wydął wargi, szukając odpowiednich słów i
mieszając słomką w pomarańczowym drinku. - Gdybym był na twoim
miejscu, ostatnie, czego bym chciał, to wałkowanie tych samych
bzdur w domu. Jedynym miejscu, gdzie możesz odpocząć. Nie
zauważyłeś?
Nie
zauważył. Do teraz. Przewinął w głowie wszystkie pojedyncze
późne wieczory spędzone na oglądaniu filmów z Hoseokiem. Nie
przypominał sobie, by przyjaciel choć raz zapytał go o cokolwiek
związanego z tańcem. Gdy byli młodsi, Jung czasem przychodził na
próby lub odbierał przyjaciela z treningów, lecz po pewnym czasie
Jimin zaczął czuć z tego powodu wyrzuty sumienia. Niejednokrotnie
miał dość samego przebywania na sali prób. Oszczędzenie
Hoseokowi tego widoku wydawało się być wtedy logicznym wyjściem.
Dlatego kategorycznie zabronił mu przychodzenia do szkoły. Wraz z
upływem dni, Hoseok przestał wypytywać o uniwersytet i rzeczy
związane z baletem. Zaczął natomiast regularnie wymyślać coraz
to nowsze żarty na temat tańca. Niektórymi tekstami potrafił
doprowadzić Jimina do szewskiej pasji, z drugiej jednak strony
sprytnie zmieniał w ten sposób temat.
Hoseok
był więc jedną z niewielu osób, które nie wywierały na Parku
psychicznej presji. Spędzanie z nim czasu rozluźniało umysł i
dawało krótkotrwałe poczucie wolności. Do tej pory Jimin nie
zdawał sobie sprawy z tego sprawy.
—
Kiedy masz egzaminy? - Hoseok wyrwał go z zamyślenia, bawiąc się
bransoletką na nadgarstku przyjaciela. Pod wpływem dotyku ręka
Jimina zadrżała, więc ścisnął mocniej szklaną butelkę.
—
Za miesiąc. Już niewiele zostało.
—
A co potem?
—
Jak to „potem”?
—
No... Dostaniesz dyplom, papierek z wyróżnieniem, papierek z
indeksem na najlepsze uniwersytety w kraju, pewnie nawet na świecie.
Zakładam, że nie wrócisz do domu i od tak nie podetrzesz sobie
nimi tyłka. Więc co zrobisz?
Jimin
przełknął ślinę. Hoseok zabrał dłoń, podpierając na niej
policzek, a Park z trudem powstrzymał się przed złapaniem jej i
przyciągnięciem z powrotem do swojej. Zamiast tego skubnął brzeg
rękawa i ściągnął go w dół, zasłaniając przegub ręki, na
którym pojawiła się gęsia skórka.
Nic
nie powiedział. Wcześniej unikał tego tematu, a gdy Hoseok pytał,
wykręcał się dalekim terminem egzaminów. Ta wymówka nie miała
już prawa istnienia. Koniec był coraz bliżej, oboje o tym
wiedzieli. Hoseok nie był głupi. Wiedział, że Jimin musi mieć
jakieś plany związane z dalszą edukacją. Ponieważ nie brał pod
uwagę porzucenia tańca, całkowita zmiana trybu życia była
pewnikiem pod znakiem zapytania. Owszem, dostanie kolejną szansę,
na którą długo pracował, dla której żył. Jednocześnie
początek czegoś zupełnie odmiennego od obecnej egzystencji była
dla niego czystą abstrakcją. Ponadto niezależnie od tego, jaką
drogę wybierze, żadna nie gwarantowała obecności Hoseoka.
Jimin
podniósł wzrok, przyglądając się jasnej twarzy Hoseoka.
Uśmiechniętej, młodej, lecz zmęczonej. Czekał na odpowiedź, a
Jimin nie miał pojęcia, jak ubrać ją w słowa.
Wyjadę
i już nie wrócę. W grę wchodzi Royal Balet School, w Londynie.
Pewnie to tam dostanę przepustkę. Dlatego od kilku miesięcy chodzę
na dodatkowy angielski. Dlatego kupiłem ci nowe buty, bo pewnie
potem nie będziesz myślał o czymś tak błahym, jak porządne
ubrania. Dlatego opłaciłem czynsz na pół roku z góry, żebyś
nie musiał martwić się o szybkie szukanie współlokatora. Jung
Hoseok, to koniec. Wyjeżdżam. A ty nie możesz jechać ze mną.
—
Nic jeszcze nie wiadomo – wydukał, starając się przybrać
obojętny wyraz twarzy. - Może wcale nie zdam tych pieprzonych
egzaminów.
—
A ja jutro z rana nagrywam płytę z Beyonce – Hoseok przewrócił
oczami, krzyżując ręce za głową. - Nie chrzań Jimin-ah, to
niczego nie zmieni. Wiem, że pewnie wyjedziesz.
Jimin
spuścił wzrok.
—
Wiesz?
Jung
pokiwał głową.
—
Mam trochę oleju w głowie. W Seulu nie masz żadnych szans na
dokonanie czegokolwiek ze swoim talentem. To nie to miasto. Nie ten
kraj.
Jimin
zbladł. Zacisnął rękę na udzie, prawie dziurawiąc nowe spodnie.
Hoseok
wiedział. A Jimin był na tyle głupi, żeby ignorować podejrzliwe
spojrzenia przyjaciela przez tyle czasu.
—
Prawdopodobnie wyjadę – odrzekł cicho Jimin, unikając ogromnych
oczu przyjaciela. Przełknął ślinkę. Nagle klub wydał mu się
być niewyobrażalnie ciasnym i gorącym miejscem. Poczuł klejący
się do pleców materiał koszulki. Głośna muzyka dudniła w
uszach, różowe i niebieskie światła tańczące na twarzach ludzi
tworzyły przed oczami niewyraźne plamy. Zaczął szybciej oddychać.
- Ale naprawdę, nic nie jest pewne. To tylko... spekulacje.
—
Spekulacje.
Hoseok
zapatrzył się w dal, gdzieś poza otaczające ich mury. Jimin
splótł palce pod stołem, starając się zapobiec drżeniu. Nie
miał pojęcia, jakiej reakcji Hoseoka powinien się spodziewać.
Przede wszystkim dlatego zwlekał z poruszaniem tematu. Przerażała
go każda możliwa odpowiedź chłopaka. „W porządku, tak musi
być”, „Nie rób tego, nie możesz mnie zostawić”, „Kiedy
zamierzasz wrócić?”. Żadna z opcji nie wydawała się być
wystarczająco dobra, żadna nie przyniosłaby satysfakcji.
Ku
zaskoczeniu Jimina, Hoseok posłał mu szeroki uśmiech. Jakby wcale
nie rozmawiali na jeden z poważniejszych tematów w ciągu ostatnich
miesięcy. Klasnął w dłonie, po czym pochylił się konspiracyjnie
nad stolikiem.
—
Myślę, że idealnym zakończeniem wieczoru będzie zabranie tych
słodkich cukiereczków do jakiegoś hotelu i skonsumowanie naszej
znajomości. Wchodzisz w to?
Park
szedł energicznym krokiem, patrząc pod nogi i co rusz kopiąc
nawijające się pod nie kamienie. Gdy tylko wyszli z baru, wszystko
momentalnie zaczęło działać mu na nerwy. Idąca z przodu grupa
dziewczyn, których imion nawet nie pamiętał. Neonowe światła
nocnego Gangam i poruszający się chodnikiem piesi. Nawet Hoseok,
drepczący tuż obok i pogwizdujący co rusz na nastolatki. Przed
wyjściem z baru zdążył przebrać buty, a stare wyrzucił do
kosza. Kroczył teraz dumnie ulicą, posyłając Jiminowi pełne
samozachwytu uśmiechy.
To
nie mogło się dobrze skończyć.
Przede
wszystkim dlatego, że Jimin czuł się fatalnie. Był zmęczony,
przez cały wieczór dręczyły go mdłości z powodu
nieprzyzwyczajonego do alkoholu żołądka, na dodatek zupełnie nie
miał ochoty na zaciąganie kogokolwiek do łóżka. Tym bardziej
jednej z upatrzonych przez Hoseoka dziewcząt. Wyglądały wulgarnie,
ponadto był pewien, że żadna z nich nie miała za sobą pierwszego
razu. Brzydził go ich ostry makijaż, krótkie spódnice i duszący
zapach tanich perfum. Na myśl o przespaniu się z którąkolwiek z
tych pożal się Boże panienek, robiło mu się jeszcze bardziej
niedobrze. Idąca na prawo od niego dziewczyna potknęła się o
wystającą płytkę. Hoseok złapał ją w ostatniej chwili, po czym
zaśmiali się oboje. Jimin skrzywił się z niesmakiem. Licealistka
nie była może najbrzydszą kobietą, jaką w życiu widział, lecz
nie grzeszyła też urodą. Miała długie tlenione włosy i mocno
różowe usta, nienaturalnie okrągłe i spuchnięte. Niska, o lekko
zaokrąglonej figurze. Podziękowała Hoseokowi, uśmiechając się
tak słodko, że Park o mało nie zwymiotował do rękawa.
Jung
Hoseok wyglądał przy niej o wiele lepiej. Wręcz cholernie za
dobrze. Szczupły, o filigranowej choć solidnej budowie. Szeroki w
ramionach, wąski w biodrach. Luźny krok, lecz pewne siebie ruchy.
Przy nim każda nastolatka wyglądała jak wyjątkowo niezdarna kura.
Jimin
przewrócił oczami. Dłużej tego nie zniesie.
-
Hej, hyung – powiedział, łapiąc Hoseoka za ramię, by ten
zwrócił na niego uwagę. Różowousta blondynka spojrzała na
Jimina z wyrzutem, a ten ostatkiem godności powstrzymał się przed
pokazaniem odpowiednim palcem, co myśli o niej i jej spojrzeniach. -
Dzisiaj chyba sobie podaruję. To był naprawdę dobry dzień, ale
jestem zmęczony.
Przyjaciel
przyjrzał mu się badawczo, a Jimin spróbował wyglądać choć w
połowie na tak zmęczonego, jak był w rzeczywistości. Chyba mu się
udało, bo Hoseok westchnął przeciągle.
-
Nie ma sensu, żebym cię przekonywał prawda? Już zdecydowałeś –
Jimin uśmiechnął się przepraszająco. Jung wzruszył ramionami. -
Jak uważasz. Ale wiedz, że jest mi przykro. Wracasz do domu?
-
Nie mam innego wyjścia.
- W
takim razie do zobaczenia rano.
-
Tak, chyba tak. Dobranoc, hyung. Jeszcze raz wszystkiego najlepszego.
Jimin
rzucił się na łóżko, powoli zdejmując z siebie wszystkie
warstwy ubrania. Ze świeczką mógłby szukać części ciała,
która nie pulsowałaby tępym bólem. Tej nocy cały świat
sprzeniewierzył się przeciwko niemu. Włączając w spisek własne
ciało.
Leżąc
w ciemności z oczami wlepionymi w sufit, wsłuchany w ciszę
mieszkania, poczuł się raptem niesamowicie samotny. Przez chwilę
chciał nawet zadzwonić do mamy, lecz to nie miałoby sensu, bo był
środek tygodnia, a ona zazwyczaj pracowała na nocną zmianę. Jimin
przypomniał sobie wszystkie wieczory spędzone bez niej w pustym
domu. Chociaż mama ciągle narzekała na brak pieniędzy i ciasne
dwupokojowe mieszkanie, bez niej wąskie łóżko wydawało się
nienaturalnie duże. Nie mógł sobie w nim znaleźć miejsca,
dlatego przenosił się z kołdrą na koślawy fotel w kuchni, gdzie
mama często siadała, cerując jego skarpetki. Tam zwijał się w
kłębek i zasypiał, dopóki pani Park nie wróciła i nie
przenosiła chudego Jimina z powrotem do łóżka. Sama kładła się
spać dużo później, po przygotowaniu synowi sytego śniadania.
Dzisiaj
czuł się tak samo, jak w tamte noce.
Zdał
sobie sprawę, że mimo wyczerpania, nie jest w stanie zasnąć. Nie
ze świadomością, że gdzieś tam Jung Hoseok przewraca się w
łóżku z obcą panienką. Na samą myśl o takim obrazie przeszły
go ciarki. Odrzucił kołdrę, buntując się przeciwko późnej
porze. Zignorował dokuczliwe mrowienie w stopach, gdy postawił je
na zimnej posadzce.
Usiadł
w kucki przed stojącym na ziemi magnetofonem. Tuż obok stało pudło
pełne kaset i płyt, głównie należących do Hoseoka, któremu
lepiej myślało się przy muzyce. Od dawna żaden z nich nie
uruchamiał radia. Głównie dlatego, że Hoseok rzucił studia, więc
przestał się też uczyć. Jimin natomiast rzadko przebywał w domu,
a jeśli już, jego przebywanie kończyło się na jedzeniu i spaniu.
Zdmuchnął kurz z górnego rzędu płyt, uważnie oglądając i
przecierając każdą z osobna, by dojrzeć tytuły.
Zajęło
mu dobre kilka minut, nim dobrnął do własnej kolekcji,
przywiezionej jeszcze z Busan. Delikatnie wziął do ręki album
Yirumy. Choć plastik był twardy, Jimin miał wrażenie, że
opakowanie w każdej chwili może rozsypać się w pył. Z
sentymentem umieścił płytę w odtwarzaczu, a pokój ogarnęła
słodka melodia pianina. Muzyka wciąż brzmiała pięknie, wciąż
pieściła uszy Jimina, dając ukojenie. Jednak nie wywoływała już
tych samych emocji. Dawniej był w stanie godzinami układać
niezliczone choreografie do każdego utworu, a potem tańczyć i
tańczyć, dopóki sąsiedzi nie pukali do drzwi ze skargami na
uciążliwe dudnienie w suficie.
Teraz
nic nie poczuł. Ani jednej emocji i porywu w stopach. Niemal
brzydził się ziejącą z własnego serca pustką. Chciał, lecz nie
potrafił. Umiał, lecz nie chciał.
Właśnie
to zawdzięczał jedenastu latom katorżniczych treningów. Konkursów
i warsztatów, które po trochu pozbawiały go pasji, wysysały
zapał, zostawiając jedynie szkielet idealnie wyszkolonych mięśni
i giętkich kości.
Miłość
do tańca zmieniła się w nienawiść do samego siebie.
Gdy
Jimin ocknął się ze stanu odrętwienia, cyferki zegarka wskazywały
sześć minut po drugiej w nocy. Płyta zakończyła swój koncert i
wysunęła się z odtwarzacza, ustępując miejsca głuchej ciszy.
Trzasnęły
frontowe drzwi.
—
Ah, Jimin-ah!
Jimin
spojrzał na stającego nad nim Hoseoka niewyraźnym spojrzeniem.
Jung niczego nie zauważył. Uśmiechał się szeroko, błyskając w
ciemności bielą równych zębów. Usiadł obok Jimina, zdejmując z
czapkę i kurtkę. Mimo późnej godziny, wyglądał na mniej
zmęczonego niż kilka godzin wcześniej. W jego oczach tańczyły
wesołe iskierki. Jimin zmarszczył nos.
—
Jak dużo wypiłeś?
—
Wystarczająco.
—
Wystarczająco?
—
Wystarczająco, żeby bliżej poznać Shinhye i bezpiecznie dotrzeć
do domu. Wiesz, Shinhye wyjątkowo spodobały się moje nowe buty.
Tak bardzo, że aż poprosiła mnie, żebym je zdjął. Najpierw
buty, a potem całą resztę. Trochę mi w tym pomogła.
Jimin
nie zapytał, kim była Shinhye.
Hoseok
zacmokał.
—
Dlaczego jeszcze nie śpisz? Nie byłeś przypadkiem zmęczony?
—
Zawsze jestem zmęczony, hyung.
—
Ale dzisiaj wyglądałeś wyjątkowo źle.
—
Hyung?
—
Tak?
—
Co teraz z nami będzie?
Pytanie
zawisło w powietrzu, jakby zamiast mieszaniny gazów pokój
wypełniała gęsta smoła. Jimin patrzył na Hoseoka szeroko
otwartymi oczami. Jung zastygł z lekko uchylonymi ustami. W jego
spojrzeniu nie było już cienia rozbawienia ani pijackiego
rozkojarzenia. Milczeli, wpatrzeni w siebie, nie do końca pewni, co
właśnie się działo.
Pierwszy
odezwał się Hoseok, jak zwykle postanawiając obrócić całą
sytuację w żart. Nie przewidział jednak drżenia własnego głosu:
—
No... Chyba powinniśmy iść spać. Jutro mam pracę, a ty
zajęcia...
Jimin
pokręcił energicznie głową. Złapał Hoseoka za rękę,
przyciągając ją do swojej nagiej piersi. Hoseok przełknął
ślinę, ale nie zaprotestował.
—
Przestań, przestań, przestań! Już wystarczy udawania. Udawania,
że cię to nie obchodzi. Mam po dziurki w nosie twojego
popieprzonego, stoickiego podejścia do wszystkiego. Chociaż na
moment przestań udawać, że nic cię nie obchodzi, Jezu Chryste!
Hoseok
przyglądał się Jiminowi, powoli analizując każde jego słowo.
Jimin ściskał jego dłoń z taką siłą, że pobielały mu
kłykcie.
—
Czego ode mnie oczekujesz, Park? - jego głos był spokojny, choć
wciąż mówił szeptem. Spojrzał na swoje skrzyżowane stopy, nie
mogąc znieść zbolałej miny Jimina. - Co mam ci powiedzieć?
Przecież nasze drogi kiedyś musiały się rozejść. Nie jestem
twoim aniołem stróżem, ani jakąś pierdoloną niańką. Jesteśmy
dorośli, powinniśmy się z tym pogodzić.
—
Z czym pogodzić?
—
Ze zmianami. Rozstaniami. Było dobrze. Przez długi czas było
dobrze i kiedy wyjedziesz też będzie dobrze. Tylko inaczej.
—
Nie chcę, żeby było inaczej.
Hoseok
stracił cierpliwość, wyrywając rękę z palców zaskoczonego
Jimina. Spojrzał na niego z wyrzutem, a coś w sercu Parka
nieodwracalnie pękło.
—
Uspokój się. Ile ty masz lat, Jimin? Ile masz lat, żeby zachowywać
się, jak dzieciak? Najpierw uciekasz, rezygnując z dobrze
zapowiadającej się nocy, zostawiasz mnie w głupiej sytuacji przed
tamtymi dziewczynami, a teraz liczysz na co? Na litość?
Współczucie?
Jimin
poczuł ukłucie złości, więc wstał, szukając w ciemności
rzuconych w kąt spodni. Założył je szybko, po czym stanął przed
Hoseokiem, próbując zrównać się z nim wzrostem.
—
Gówno obchodzą mnie jakieś dziewczyny. Ten wieczór miał być
nasz, a ty szukasz sobie przyjaciół na siłę. Nie prosiłem cię o
to. Nie chciałem tego.
—
Ale ja chciałem. To też cię nie obchodzi?
—
Cudownie, więc co tutaj robisz? Wracaj pieprzyć się z tamtymi
ślicznotkami, po jaką cholerę tutaj wróciłeś?
—
Bo...
—
Bo co, Jung Hoseok?!
Hoseok
zazgrzytał zębami. Chwycił Jimina za kołnierz koszulki, którą
ten zdążył już ubrać, i przyciągnął go do siebie. Jimin
syknął, próbując wydostać się z mocnego uścisku. Patrzył w
ciemne oczy Hoseoka, próbując dopatrzeć się w nich wściekłości,
poirytowania lub znudzenia, jakie dało się słyszeć w jego głosie.
Bezskutecznie. Gniew na twarzy chłopaka powoli ustępował miejsca
zmęczeniu i łagodności.
—
Bo się o ciebie martwiłem. Nie do pomyślenia, co? Martwiłem
się o tego bezdusznego dupka, który tak ciężko pracuje, że musi
zostawić mnie nawet w dniu urodzin. Ale ze mnie nadopiekuńczy
idiota.
Jimin
przestał się szarpać. Spojrzał na Hoseoka z konsternacją
wymalowaną na zmizerowanej twarzy. Hoseok wciąż trzymał go
blisko, nie pozwalając zrobić kroku w tył. Jimin czuł jego oddech
na swoim policzku. Pachniał alkoholem i jabłkową gumą balonową.
Zerknął na jego popękane usta, w tym samym momencie przygryzając
swoje.
Uczucie
pustki i tęsknoty zadziałały szybciej, niż rozum. Martwię się
o ciebie, Park Jimin. Te słowa wypełniły głowę Jimina,
blokując dopływ racjonalnego myślenia. Zbyt długo utrzymywał
dystans. Zbyt długo był sam. Zbyt długo szukał bliskości nie
tam, gdzie powinien.
Wargi
Hoseoka były takie, jak sobie wyobrażał. Miękkie i szorstkie
jednocześnie, wysuszone od nerwowego oblizywania na zimnym powietrzu
i alkoholu. Wciąż jednak smakowały słodko, powodując przyjemny
dreszcz na karku. Jimin położył rękę na karku Junga,
uniemożliwiając odsunięcie się. Zamknął oczy, więc nie widział
twarzy przyjaciela, ale wyraźnie czuł jego reakcję. Najpierw
zesztywniał, nie bardzo rozumiejąc sytuację, lecz po chwili
rozluźnił uścisk, przenosząc dłoń na twarz Jimina. Miał zimne
palce, które w zetknięciu ze skórą policzków wywołały gęsią
skórkę i przyjemne mrowienie. Jimin westchnął. Hoseok zionął
miłym ciepłem, znajomym zapachem perfum i mydła. Park zanurzył
dłoń w gęstych czarnych włosach, delektując się ich szorstką
fakturą. Poczuł, jak jego ciało wypełnia ogień, rozgrzewając od
środka. Mógł utonąć w tym doznaniu, i bynajmniej nie bałby się
śmierci.
—
Dość!
Hoseok
odepchnął go i spoliczkował, zanim Jimin zdał sobie z tego
sprawę. Piekący ból rozchodzący się wzdłuż kości jarzmowej
przywrócił go na ziemię.
Co
się właśnie stało?
—
Co ty odpieprzasz, Jimin? Kim ty jesteś, żeby robić takie rzeczy?
Jimin
spojrzał na Hoseoka, od razu tego żałując. Nigdy wcześniej nie
widział go bardziej wzburzonego. Hoseok odsunął się jak najdalej
mógł, zderzając plecami z krawędzią łóżka, które zatrzęsło
się niebezpiecznie. Patrzył na Jimina z... obrzydzeniem. Jimin nie
był w stanie znieść tego wykrzywionego wstrętem wyrazu twarzy.
Pochylił głowę, wciąż trzymając się za pulsujący policzek.
—
Przepraszam, ja...
—
Ty co? No co, Park? Co się właśnie, do kurwy nędzy wydarzyło?
W
Jiminie nagle obudził się duch walki. Dlaczego to on miał być
teraz winny? Dlaczego w ogóle powinni szukać winnego?
—
Czemu zadajesz głupie pytania? Sam tego chciałeś. Przynajmniej
przez chwilę.
Hoseok
zadrżał, a Jimin był pewien, że zaraz znowu go uderzy, jednak nie
zrobił tego. Chwycił się za głowę, odwracając w stronę okna.
Najwidoczniej do niego też nie wszystko jeszcze dotarło. Jimin z
pewnym opóźnieniem zdał sobie sprawę, że płacze.
—
Chciałem? Chciałem?! Ale co chciałem? - krzyknął, kopiąc ze
złością sfatygowane pudełko z płytami, które pod wpływem siły
rozpadło się, rozsypując płyty i kasety. Część plastikowych
opakowań popękało, a najstarsze płyty połamały się na kilka
części. Jimin patrzył beznamiętnie na opierającego się teraz o
framugę okna Hoseoka.
—
Zejdź mi z oczu Jimin. Wyjdź, zanim znowu cię uderzę. A to
ostatnia rzecz, jakiej chcę. Po prostu zniknij.
Jiminowi
nie trzeba było powtarzać dwa razy. Jung odwrócił się do niego
tyłem, więc nie mógł widzieć jego twarzy. Może to i lepiej.
Czasem lepiej nie widzieć. Jimin w amoku złapał kurtkę, by już w
następnej sekundzie znaleźć się na klatce schodowej. Dopiero gdy
poczuł pod nogami chłód chodnika, zdał sobie sprawę, że nie
ubrał butów. Skarpetki zdążyły już przemoknąć, ale nie
wyobrażał sobie teraz wracać i znów stanąć przed Hoseokiem.
Opuszczając dom, zamknął za sobą niewidzialną bramę. Gdyby w
tej chwili znów ją przekroczył, skutki mogły być nieodwracalne.
Otarł
z twarzy łzy, choć niepotrzebnie. Znowu padał deszcz, powoli
zamieniając Jimina w przemokniętą kupkę ubrań.
Nie
miał pojęcia, co powinien ze sobą zrobić. Nagle ulice stały się
obce, światła miasta zamglone, każda możliwa decyzja niewyraźna,
jakby roztarta mokrą gumką na kartce zeszytu. Jimin ruszył więc
przed siebie, ignorując wścibskie spojrzenia przechodniów i głośne
śmiechy na widok jego obuwia, a raczej jego braku. Z trudem
powstrzymywał się przed rzuceniem się tym obcym ludziom do gardeł.
Sam nie wiedział, co czuł. Na przemian wściekłość z
wszechogarniającym żalem, pogardę dla własnej osoby i współczucie
dla Hoseoka.
Zniszczył
to, co obiecał sobie chronić za wszelką cenę jeszcze kilka godzin
temu. Dlaczego? Co właściwie nim kierowało? Jakim cudem
doprowadził do takiego obrotu sprawy?
Pociągając
nosem wsiadł do pierwszej lepszej taksówki stojącej przy
krawężniku. Kierowca spojrzał na niego półprzytomnie, gasząc
papierosa na tablicy rozdzielczej. Odwrócił się, najwyraźniej
zamierzając rzucić jakiś żart na temat pogody, jednak gdy
zobaczył minę Jimina, bez zbędnych komentarzy zapytał o drogę.
Jimin zawahał się tylko na moment, po czym rzucił adres akademików
w północnej części miasta. Dopiero po latach zrozumiał, jak
głupim i nieodpowiedzialnym posunięciem było pójście tam o
trzeciej nad ranem w środku tygodnia. Przy drzwiach zazwyczaj stał
stróż, a na każdym korytarzu zamontowano kamery. Jimin na
wspomnienie swojego wybryku wciąż dziwił się, ile szczęścia w
nieszczęściu otrzymał tamtej nocy. Budka stróża ziała pustkami,
choć wewnątrz świeciło się światło. Na korytarzach nie spotkał
nawet żywej duszy, a kierowca taksówki nie zrobił mu awantury,
mimo że Jimin na pewno nie zapłacił całej kwoty przejazdu. Może
zlitował się nad sponiewieranym studentem lub nie miał ochoty na
wzywanie policji o trzeciej nad ranem. Jimin wtedy nawet o tym nie
pomyślał.
Potrzebował
czegoś. Gałęzi, której mógłby się uczepić, by nie wypaść z
gniazda. W tym momencie był na granicy amoku i czuł się
niebezpiecznie krucho. Nieopierzone, osierocone, głodne pisklę.
Pełne strachu i niepewności. Emocje kumulowały się w nim, nie
mogąc znaleźć ujścia. Kiedyś, w chwilach największego
zwątpienia, kierował się prosto na salę taneczną. Wszystkie
uczucia przelewał w stawy i członki, tworząc przedstawienie swoim
własnym ciałem, nadając myślom kształt, układając je w kroki.
Teraz ostatnim, czego pragnął, był taniec. Dostawał dreszczy na
samą myśl o poruszaniu się w takt muzyki. Nie, nie tego szukał.
Chciał
czegoś więcej. Nie potrafił się uspokoić o własnych siłach.
Potrzebował poczucia, że nie stracił kontroli, że wszystko, czego
dotychczas się trzymał, nie przesypuje mu się przez palce.
Potrzebował znów poczuć się bezpiecznie, a takim miejscem z
pewnością nie była jego własna głowa.
A
więc istniały na tym świecie uczucia, których nie był w stanie
oddać za pomocą tańca.
Zapukał
do drzwi na dziesiątym piętrze, zaciskając dłonie w pięści.
„Zapukał” było dość łagodnym określeniem na siłę, z jaką
Jimin zaczął walić w laminowaną powierzchnię. Nie pamiętał,
skąd znał dokładny adres. Przypływ adrenaliny podsuwał umysłowi
najróżniejsze informacje. Ważne, że udało mu się trafić.
Jeszcze ważniejsze, że zastał lokatora.
Seokjin
uchylił drzwi, a na Jimina padło stłumione światło wyświetlacza
telefonu. Zmrużył oczy, gdy Jin skierował prowizoryczną latarkę
na twarz chłopaka. Miał zaspany wzrok, potargane włosy i
niechlujnie naciągnięte na nogi szare dresy. Otworzył usta ze
zdziwieniem, taksując Jimina półprzytomnym spojrzeniem. Zamierzał
coś powiedzieć, jednak Jimin go uprzedził:
—
Po prostu mnie wpuść, Kim. Stopy mi odmarzły.
Seokjin
zerknął na nagie stopy Jimina, po czym bez słowa otworzył drzwi
na szerokość ramienia. Park znalazł się w ciepłym choć ciasnym
hallu. Z półprzymkniętych drzwi po prawej wydostawała się na
posadzkę struga przytłumionego światła. Jimin nie zwrócił uwagi
na rozkład pomieszczeń lokum, nie dbał też o to, czy Seokjin
dzielił z kimś mieszkanie. Kiedy tylko zamknął drzwi i zasunął
zamek, Jimin rzucił się na niego, odnajdując po omacku twarz i
usta chłopaka. Jin zastygł w niemym zdumieniu, lecz Park nie musiał
długo czekać. Kim natychmiast odpowiedział tym samym, nawet nie
próbując się powstrzymywać.
Jimin
od razu zauważył, że Seokjin jest kompletnym przeciwieństwem
Hoseoka. Jego usta były ciepłe i o wiele bardziej stanowcze. Poza
tym Jimin musiał stanąć na palcach, by w ogóle móc ich
dosięgnąć.
Skarcił
się w głowie za porównywanie tych dwóch doznań. Nie po to tu
przyszedł. Jego celem nie było zbieranie doświadczeń, a
zapomnienie. Przycisnął się mocniej do twardej piersi Seokjina, na
co ten zareagował zdezorientowanym mruknięciem. Odepchnął od
siebie Parka, przerywając jego dziwną demonstrację próby
dominacji.
—
Dlaczego jesteś taki mokry? - zapytał, ponownie lustrując chłopaka
ciekawskim spojrzeniem. Jimin prychnął. Liczył na to, że Seokjin
pobije go w afekcie, albo przynajmniej uderzy z liścia. Na pewno nie
spodziewał się takiego pytania. Tymczasem Seokjin uniósł pytająco
brwi, trącając go stopą. - I dlaczego nie masz butów? Jesteś
nienormalny?
—
To nie jest teraz ważne – uciął oschle Jimin, próbując znowu
go pocałować, jednak Seokjin zwinnie położył rękę na piersi
chłopaka, tworząc silną barierę z ramienia.
—
Poczekaj, koniku polny, może nie tutaj – mruknął, po czym
chwycił go za rąbek koszulki i wciągnął do pokoju po prawej,
cicho zamykając drzwi.
A
więc nie byli sami.
Jimin
szybko rozejrzał się po pomieszczeniu, niczemu nie poświęcając
zbytniej uwagi. Miał wrażenie, że jakaś jego część, ta
bardziej odpowiedzialna, została w domu razem z Hoseokiem. Teraz nie
myślał trzeźwo, a już na pewno nie rozsądnie. Dlatego też nie
interesowały go rzeczy, nad którymi w normalnym stanie pomyślałby
dwa razy. Przypuszczalnie dokładnie tak działał nagły haust
adrenaliny.
Seokjin
rzucił telefon na szafkę nocną, po czym spojrzał na Jimina z
ciężką do rozgryzienia miną.
—
Co ty tutaj robisz?
—
Stoję.
—
Tyle widzę. Ale dlaczego akurat w moim mieszkaniu, w moim pokoju, o
trzeciej nad ranem?
—
A dlaczego nie?
—
Park Jimin, czy ty jesteś upalony?
—
Nie bawię się w takie rzeczy.
—
Więc ile wypiłeś?
—
Do kurwy nędzy, jestem w twoim mieszkaniu czy na komisariacie
policji? Skończ z tymi durnymi pytaniami. Nie mam ochoty na nie
odpowiadać.
Seokjin
skrzyżował ramiona na nagiej piersi, uśmiechając się cwaniacko.
W innej sytuacji Jimin już gotowałby się ze złości, teraz jednak
nie widział twarzy Seokjina tak jak zazwyczaj. Na co dzień za
każdym razem miał ochotę rozkwasić pięść na krzywym uśmieszku
Jina. W tej chwili jego krzywy uśmiech bynajmniej nie wywołał u
niego negatywnych uczuć. Seokjin był na swój sposób przystojny.
Miał delikatnie zarysowane kości policzkowe i gładką, jasną
cerę, okalaną przez burzę kasztanowych włosów. Całość do
spółki z wykrzywionymi ustami dawała efekt wiecznie naburmuszonego
cherubinka. Brakowało tylko małych skrzydeł. Jimin podszedł
bliżej, nie spuszczając wzroku z pełnych niemego zaintrygowania
oczu Seokjina.
—
Nie wyglądasz dobrze, Park Jimin. Stało się coś? Zginął ci kot?
Umarła babcia?
—
Wiele się stało, ale nie zamierzam ci o tym opowiadać. Nie po to
tu przyszedłem.
—
A po co, jeśli można w końcu spytać?
Jimin
przełknął ślinę. Właśnie, po co? Czego szukał u osoby, której
z taką mocą od wielu lat nienawidził? Żeby zapomnieć. Żeby
odreagować. Żeby zrobić cokolwiek, byle tyle nie myśleć.
—
Żeby się z tobą pieprzyć, Kim Seokjin.
Znowu
go pocałował tym razem bardziej natarczywie, tak, że Jin prawie
się przewrócił. Jimin zdjął mokrą kurtkę i rzucił ją na
podłogę, kładąc zmarznięte dłonie na ciepłych barkach
Seokjina. Chłopak znów nie zaprotestował, ale też nie wykonywał
żadnych zbędnych ruchów. Spokojnie czekał, aż Jimin skończy i
wyżyje się na tyle, by być w stanie normalnie reagować. Póki co
sam nie był pewien, czego właściwie od Seokjina oczekuje. Kim
zrobił kilka kroków w przód, zmuszając nieświadomego Jimina do
przesunięcia się. Gdy byli wystarczająco blisko, pchnął go na
łóżko, ignorując buntownicze warknięcie i pełne niezadowolenia
spojrzenie. Uniósł jedną brew.
—
Co to za mina? Wracamy do starych zwyczajów?
—
O co ci znowu chodzi? Nie tego chciałeś?
—
Przecież nie mówię nie.
—
Więc co mówisz, bo naprawdę nie mam dzisiaj ochoty na twoje chore
gierki słowne.
Seokjin
zaśmiał się i o dziwo, zabrzmiało to szczerze. Jimin zacisnął
szczęki i cierpliwie czekał. Owszem, Jin był przystojny.
Szczególnie teraz, gdy stał nad nim tylko w luźnych dresach, z
delikatnie zarysowanymi przez światło nocnej lampki mięśniami.
Seokjin przypominał budową jednego z modeli z pierwszych okładek
Vouge'a. Miał ciało sportowca, jednak zbyt delikatne do uprawiania
jakiejkolwiek wymagającej dyscypliny. Zbyt smukły na pływaka, zbyt
kanciasty na piłkarza.
Gdyby
ktoś zapytał Jimina, jak wygląda tancerz idealny, przed oczami
stanąłby mu właśnie taki Kim Seokjin.
—
To ja prowadzę gierki słowne? A kto nie chce powiedzieć, skąd się
tutaj wziął w środku nocy? Nie dość, że jesteś dzisiaj
wyjątkowo bezczelny, to do tego pyskaty. Ktoś mocno nadepnął ci
na odcisk, mam rację?
Jimin
jęknął, kładąc się na poduszkach i wlepiając wzrok w sufit.
Ostatnim, czego teraz potrzebował, była głęboka rozmowa z Kimem
Seokjinem. Nie dlatego podał jego adres taksówkarzowi.
—
Dobrze, Park, będziemy się pieprzyć, jeśli tak bardzo tego
chcesz. – zamruczał Jin. - Ale nie dlatego, że masz taką ochotę.
Dlatego, że mnie intrygujesz, podniecasz i j a mam taką
ochotę, żeby było jasne. Poza tym to moje łóżko. I m o j e
z a s a d y.
Jimin
nie bardzo wiedział, co oznaczały zasady Seokjina, ale właściwie
mało go to obchodziło. Desperacja zmuszała do podejmowania
ryzykownych decyzji. Uniósł się na łokciu, rzucając chłopakowi
pytające spojrzenie, jednak ten w odpowiedzi zgasił tylko lampkę,
a pokój pogrążył się w mroku, rozpraszanym przez wpadające
przez okno światła nocy.
Nieprzyzwyczajone
do ciemności oczy Jimina wyłapały bladą postać Seokjina. Coś
wydało szorstki dźwięk, jak klucz przekręcany w zamku i zapewne
to właśnie zrobił Kim. Po chwili łóżko ugięło się pod
ciężarem drugiego ciała.
Jimin
dopiero teraz zdał sobie sprawę z tego, co zrobił. Gdyby ktoś
rano powiedział mu, że tak zakończy się jego dzień, pewnie
udławiłby się językiem lub wymiocinami. Bo dokładnie tak
kojarzyła mu się osoba Kima Seokjina, arystokratycznego dupka
zachowującego się jak dziewiętnastowieczna księżniczka.
Tymczasem kilkanaście godzin później wylądował w jego łóżku i
to z własnego wyboru.
Gdy
Jin znów go pocałował, poczuł ciarki ekscytacji na całym ciele.
Było to tym bardziej podniecające, że sam nie spodziewał się po
własnym organizmie podobnej reakcji. Nigdy wcześniej nie spoglądał
na Seokjina jak na obiekt seksualny. Szok wywołany nagłym
pragnieniem jego dotyku zadziałał na Jimina niczym afrodyzjak z
wyższej półki. Setki razy widział nagiego Kima, przebierającego
się obok niego w szatni czy pod prysznicem. Codziennie podziwiał
jego giętkie mięśnie i zgrabne ruchy, kiedy razem ćwiczyli
układy, zalewając się potem. Jimin zdał sobie sprawę, jak wiele
rzeczy przegapiał, mając to cały czas na wyciągnięcie ręki.
Seokjin
widocznie zdał sobie sprawę z raptownej zmiany, jaka zaszła w
stosunku Parka do ich relacji, a może po prostu uznał (co
zgadzałoby się z jego pyszałkowatą naturą), że Jimin w końcu
przestał się powstrzymywać i zaprzeczać temu, co oczywiste. A
oczywistym była nieodparta atrakcyjność i urok Seokjina, który
nareszcie miał okazję wykorzystać na najbardziej soczystym kąsku.
Chociaż
Jimin pragnął silnych, wręcz agresywnych doznań, Seokjin jak na
złość wszystko usilnie przedłużał. Jego ruchy były wolne i
przemyślane. Całkowicie przeniósł skupienie Jimina na zmysł
dotyku, sprytnie wykorzystując zgrabne dłonie i usta. Nie próbował
zmusić Jimina do kapitulacji, lecz delikatnie, kawałek po kawałku
przejmował kontrolę nad jego ciałem. Muskał opuszkami skórę na
ramionach, a gęsia skórka pojawiała się nie tylko w naruszonym
miejscu, ale na całej długości ramion Parka. Jimin powoli pozwalał
sobie na rozluźnienie spiętych mięśni, delektując się ciepłymi
ustami Seokjina na szyi i obojczykach.
W
tym samym czasie wybrał się w niesamowitą wędrówkę, opuszkami
śledząc linię kręgosłupa chłopaka od karku aż po krawędź
spodni. Miał okazję z bliska podziwiać idealne proporcje budowy
Jina, które dotychczas widywał tylko z daleka podczas lekcji.
Mocne, szerokie barki, łagodnie przechodziły w szczupłą talię i
biodra, subtelnie wystające kości miednicy i szczupłe, długie
nogi, obejmujące go teraz w pasie. Jimin zamknął oczy, podziwiając
wyszlifowane elementy, składające się na perfekcyjnie wykończoną
całość. Wszystko w nim było piękne, tak piękne, jak piękne
mogły wydawać się obraz Pissarro lub nokturny Chopina. Poddawanie
się ich wpływom i podziwianie z daleka niczemu nie szkodziło,
jednak dotykanie i próba wpłynięcia na samo dzieło sztuki
wywoływało dziwne wyrzuty sumienia.
Jimin
powoli odpływał, bez protestu dając Jinowi prawo do zdjęcia z
siebie mokrych ubrań. Tonął w ciepłych rękach chłopaka, dając
się ponieść wszystkim emocjom, jakie ciążyły na jego plecach.
Przez krótką chwilę mógł o nich zapomnieć. Liczył się tylko
Seokjin, a raczej to, co z nim robił. W pewnym momencie Jimin musiał
przygryźć ramię, by zagłuszyć westchnięcia i odgłosy
namiętności. Jednocześnie obejmował Jina z taką siłą, że ten
z pewnością po wszystkim obudzi się cały w siniakach.
Jimin
długo leżał w pościeli, nie mogąc wykonać najmniejszego ruchu.
Seokjin zasnął obok, zupełnie zrelaksowany i odcięty od reszty
świata. Leżał twarzą do ściany, więc Park nie był w stanie
odgadnąć, czy śpi. Oddychał jednak coraz płycej i wolniej, od
czasu do czasu głębiej wciągając powietrze. Blade ciało
błyszczało od potu, nabierając pastelowych barw wraz z nieśmiało
zaglądającym przez okno porankiem. Jimin wiedział, że już nie
zaśnie. To nie było jego miejsce, w którym czuł się bezpiecznie.
Nie przy tej osobie pragnął się obudzić.
Całowanie
i dotykanie Jina było jak ciągnięcie lwa za ogon; niebezpieczne,
ale fascynujące. Dawało satysfakcję, jak i podłe uczucie utraty
szacunku do samego siebie, sprzeniewierzenie się wyznawanym
wartościom. Seks z Seokjinem był niczym jawny bunt przeciw
wszystkiemu, co dla Jimina poprawne moralnie.
Wstał,
gdy poczuł, że odrętwienie, którego tak uporczywie szukał przy
Seokjinie, minęło. Usiadł prosto, starając się przy tym żadną
częścią ciała nie dotknąć śpiącego towarzysza. Nie wyobrażał
sobie tłumaczenia się przed nim z całego zajścia. Przy odrobinie
szczęścia Seokjin pomyśli, że Jimin poprzedniej nocy przesadził
z kilkoma butelkami soju i nigdy więcej nie wrócą do tematu.
Niepotrzebnie
się łudził. Jin nie był typem osoby, która od tak zapominała o
tego typu „przysługach”. Prędzej czy później przerwie
milczenie, żądając wyjaśnień, albo przynajmniej spłaty długu
wdzięczności. Jimin potrząsnął głową. Nie miał siły martwić
się teraz kolejną komplikacją.
Na
palcach ubrał się i opuścił mieszkanie. Przez chwilę rozważał
pożyczenie sobie jednej z kilkunastu par butów stojących w
korytarzu, lecz nie chciał zgadywać, które należały do Seokjina.
Mógł zadzierać z Kimem do woli, jednak radzenie sobie ze złością
jego współlokatorów nie leżało w jego interesie. Nie miał
natomiast żadnego problemu z wyciągnięciem ze spodni Seokjina
zwitka banknotów i zapłacenie nimi za taksówkę. Być może bogaty
dupek nawet nie zauważy tak drobnego uszczerbku w swoim budżecie.
Dopiero
przed drzwiami własnego domu zaczął zastanawiać się, co powinien
powiedzieć Hoseokowi. Serce zabiło mu szybciej na myśl o ponownym
zobaczeniu przyjaciela. Miał cichą nadzieję, że jakimś cudem
wymyśli sensowne wytłumaczenie swojego zachowania. Nie mógł, a
może nie chciał wierzyć w to, że jeden incydent potrafiłby
zaprzepaścić lata przyjaźni. Od momentu wyjścia minęło zaledwie
kilka godzin, jednak Hoseok nigdy nie umiał długo się gniewać,
szczególnie na Jimina. Park wziął głęboki oddech i wszedł do
środka.
Pomimo
otwartych drzwi, lokum zastał puste. Na dodatek wszystko wskazywało,
iż ktoś opuścił je w ogromnym pośpiechu. Dywan w przedpokoju
leżał krzywo, buty walały się na prawo i lewo. Szafa w sypialni
stała otworem, a jedna z półek w łazience została całkowicie
opróżniona. Jimin poczuł, jak odpływa mu krew z twarzy. W szoku
oparł się niezdarnie o framugę, by nie upaść. Spojrzał na swoje
odbicie w wielkim lustrze na drzwiach kuchni. Wyglądał żałośnie.
Pociągła twarz i rozczochrana burza włosów błagały o prysznic.
Czuł od siebie wilgotny zapach deszczu, którym przesiąkły suche
już ubrania. Mimo to stracił ochotę na jakiekolwiek dalsze
działania. Nie miał po co. Nie miał dla kogo.
Przez
chwilę stał tak, wgapiony w odbicie własnych zmęczonych oczu,
lecz nagle zrugał w głowie swój wąski tor myślenia. Może
dystans był tym, czego obaj potrzebowali. Hoseok nie mógł od tak
odejść na zawsze. Takie zachowanie zupełnie do niego nie
pasowało. Pewnie pojechał na wieś, by odwiedzić matkę i siostrę.
Od kilku tygodni napomykał, że zbyt długo zwleka z odwiedzinami.
Przy okazji mógłby trochę pomyśleć i ochłonąć. Tak, to było
logiczne wyjaśnienie. Wyszedł w pośpiechu, żeby zdążyć na
pierwszy pociąg na południe. Dlatego też nie zostawił żadnej
wiadomości.
Dopiero
później Jimin zrozumiał, że nikt wyjeżdżający na krótką
wycieczkę nie zabiera ze sobą wszystkiego, co posiada.
Po
ochłonięciu, wypiciu dwóch kubków kawy i doprowadzeniu się do
względnego porządku, gdy przechodził przez sypialnię, zauważył
wciąż rozsypane na podłodze płyty i kasety ze zniszczonego
pudełka. Usiadł na ziemi z taśmą klejącą, cierpliwie sklejając
każde plastikowe opakowanie i wyrzucając do kosza te krążki,
którym nawet sklejenie nie mogło już pomóc. Potrzebował zajęcia
wymagającego skupienia, skutecznie oczyszczającego umysł ze
zbędnych gdybań. Kiedy zadowolony odłożył na miejsce ostatnią
płytę, zdał sobie sprawę, że nigdzie nie znalazł albumu Yirumy.
Zajrzał pod łóżka i szafki, lecz kaseta zapadła się pod ziemię
w ślad za Jungiem Hoseokiem.
Hoseok
umarł po cichu. Jak pół roku po jego tajemniczym zniknięciu
dowiedział się Jimin, nie zostawił też żadnego listu
pożegnalnego. Choć Jimin później wielokrotnie przeszukiwał ich
dawne wspólne mieszkanie, nie znalazł nic, co wskazywałoby na
plany przyjaciela.
Do
Jimina zadzwoniła siostra Hoseoka, we łzach tłumacząc mu całe
zajście. Park nie zastanawiał się ani przez chwilę. Bez
ostrzeżenia opuścił zajęcia, w biegu rezerwując pierwszy wolny
lot do Korei z londyńskiego lotniska. Zabrał tylko
najpotrzebniejsze rzeczy. Kilkanaście godzin później stał już w
progu dawnego domu Hoseoka. Pani Jung przywitała go jak własnego
syna, częstując skromnym, lecz smacznym posiłkiem i opowiadając
tyle, na ile pozwoliły jej napady rozpaczy.
Tak
jak Jimin początkowo przypuszczał, Hoseok faktycznie wyjechał do
rodzinnego miasta. Mieszkał z siostrą i z mamą i choć wiedziały,
że coś w jego zachowaniu się zmieniło, na pewno nie podejrzewały
go o tak straszne myśli. Od czasu do czasu znikał, spacerując po
lesie z psem lub chwytając się dorywczej pracy w mieście.
Zreperował stary samochód ojca, żeby łatwiej było mu
przedostawać się z miejsca na miejsce. Dlatego żadna z nich nie
przeczuwała prawdziwych zamiarów Hoseoka, gdy pewnego wieczoru bez
słowa wziął samochód i nie wrócił na noc.
Znaleziono
go dopiero następnego ranka, o ironio, zaledwie kilometr od domu w
jednej z bocznych uliczek. Silnik samochodu wciąż pracował, rura
wydechowa została szczelnie zaklejona. Sąsiad, zaintrygowany
stojącym bezczynnie przez kilka godzin autem, postanowił
pofatygować się do - jak mu się początkowo wydawało – śpiącego
za kierownicą chłopaka. Sekcja zwłok określiła czas zgonu na
pierwszą dwadzieścia cztery w nocy, siedem godzin po opuszczeniu
przez Hoseoka domu i siedem godzin przed odkryciem ciała.
Nie
zostawił żadnej kartki z wiadomością, ani krzywego słowa. Jego
pokój wyglądał tak, jakby wciąż posiadał lokatora. Jedynie na
łóżku obok poduszek leżał rachunek za paliwo i spięte gumką
recepturką pieniądze. Oczywiście było ich o wiele więcej, niż
kwota widniejąca na zwiniętym obok papierku. Jimin potrafił sobie
wyobrazić, jak Hoseok kładzie je tam ze swoim zwykłym, zawadiackim
uśmieszkiem. Ten uśmiech mówił „To nic wielkiego, i tak was
wszystkich przechytrzę”. Nagle wszystkie uczucia, jakie Jimin do
tej pory sprytnie tłumił będąc pod ciągłym naciskiem
adrenaliny, naparły na niego niczym nurt rwącego potoku. Płakał
długo, a pani Jung nie zamierzała mu w tym przerywać. Od czasu do
czasu poklepywała chłopaka po plecach lub szeptała delikatne
słówka, gdy zawodzenie Jimina stawało się wyjątkowo donośne.
Czuł się jeszcze bardziej żałośnie, gdy uświadomił sobie, że
to on powinien pocieszać panią Jung, nie na odwrót.
Miał
wrażenie, że jego serce istotnie pęka na pół i nic i nikt nie
będzie w stanie go poskładać. Wiele lat później to uczucie wciąż
łapało go, często znienacka, w najmniej oczekiwanych momentach.
Przed ważnymi występami i podczas powrotu do domu miejskim metrem.
Gdy uczył się, czytał książki lub leżał wtulony w ramię
śpiącego głęboko Seokjina. Płakał wtedy przez długi czas,
dopóki nie poczuł się całkowicie pusty i czysty.
W
tamtej chwili, siedząc na podłodze w rodzinnym domu Hoseoka
przesiąkniętym jego obecnością, nie widział dla siebie początku
ani końca. Nie był pewien, który ciężar pierwszy go przygniecie
– wyrzuty sumienia czy żal po tak niewyobrażalnej stracie. Miał
jednak świadomość, że już zawsze będzie niósł ze sobą
poczucie winy za śmierć nie tylko przyjaciela, ale też syna, brata
i najlepszego człowieka, jakiego kiedykolwiek znał.
Późno
w nocy, gdy Pani Jung uznała, że Jimin może bezpiecznie położyć
się do łóżka, odprowadziła go do jedynego wolnego pokoju w całym
domu – i był nim właśnie pokój Hoseoka. Przepraszała go, że
musi spać w takim miejscu i wyszła dopiero po dziesiątym
zapewnieniu Parka, iż nie ma jej tego za złe i rozumie sytuację.
Długo po jej wyjściu siedział na czystej pościeli, rozglądając
się po pokoju i wyobrażając sobie krzątającego się wokół
Junga. Stale miał przed oczami jego roześmianą twarz. Kiedy
wreszcie w ubraniu położył głowę na miękkiej poduszce, doszedł
do wniosku, że nie zniesie ciszy i włączył stojący na szafce
nocnej mały zdezelowany odtwarzacz płyt i kaset wideo.
Razem
z pierwszymi dźwiękami Far Away wykonania Yirumy, z oczu
Jimina popłynął cichy wodospad łez.
publikuję, pewnie będę tego żałować po pierwszych waszych komentarzach, ale a) nie dorobiłam się bety, a wszystkie buby po fachu wiedzą, jak czasem trudno wyłapać własne błędy i b) nic nie tracę, niech sobie to tutaj wisi, a ja będę robić swoje, bo mogę.
także tego, miło mi, mam nadzieję, że wam też! Aloha.
PS żaden przypadek, że Forgive me, forget me dodaję jako pierwsze z całej sterty Literackich Wymiocin Kluski - nawet, jeśli zostało słabo napisane - my bad, ma dla mnie bardzo duże znaczenie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz